Zagrajmy w… Potwory w Tokio!

Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarz gry otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Egmont.

Więcej zdjęć? Dodatkowy wpis znajdziesz tu: Look inside! – Potwory w Tokio.

PS: Tym razem tekst bardziej rzeczowy i spokojny. Miejmy nadzieję, że nadal przyjemny w czytaniu.

Pośród wielu tych długich i mocno skomplikowanych rozgrywek z planszówką, dobrze czasami chwycić z półki coś mniejszego, na szybko, co orzeźwi umysł i da odpocząć napiętemu organizmowi. Potwory w Tokio to jedna z tych gier, które lubię wrzucić na blat, kiedy mam kilku gości i niewiele czasu. W kilkadziesiąt minut mogę rozegrać partię, bez długiego tłumaczenia zasad – nawet z kompletnym laikiem. Czy robię to często i co sądzę o tytule? O tym już enter poniżej.

tokioJ4

 Informacji czar:

Autor: Richard Garfield
Polski wydawca: Egmont
Liczba graczy: 2-6
Czas gry: ~30 minut

How to play:

Instrukcja do gry jest krótka i opisana całkiem przejrzyście. Mechanizm obraca się wokół rzucania kostkami i zbierania odpowiednich układów z uzyskanych wyników. W turze każdy gracz ma podstawowo trzy rzuty w trakcie których dozwolone jest używanie każdej kości. Turlanie pozwala na zdobycie punktów, wyleczenie swojego Potwora, zaatakowanie rywali bądź zebranie kostek mocy – do późniejszego zakupu kart. Te z kolei dodają specjalne zdolności znacznie ulepszające rozgrywkę. W trakcie zabawy gracze będą wychodzić i wchodzić na tytułową planszę Tokio i walczyć ze sobą. Kto pierwszy zdobędzie 20 punktów lub zostanie ostatnim żyjącym Potworem na polu bitwy.. wygrywa.

Cóż dobrego?

Prostota

Choć uważam, że poziom trudności gry planszowej zależy od sytuacji i osób, które ją podejmują, to jednak Potwory w Tokio mocno kojarzą mi się z lekkością rozgrywki i prostymi zasadami. Traktuję to jako olbrzymi plus głównie z jednego powodu. Otóż tak się złożyło, że Potwory w Tokio bardzo często trafiają mi w dłonie w pewnej specyficznej sytuacji. Zazwyczaj na dużych Targach pełnych ludzi, często obcych lub „świeżych”. Ewentualnie w trakcie sporej imprezy w klimatach domowych. I co się wtedy dzieje? Trzeba porzucić ambitne plany poznawania nowych gier i wtajemniczyć zgromadzenie w planszówki – najlepiej szybko i bez bólu. I wtedy los albo podrzuca mi na stół Potwory w Tokio, albo sam po nie sięgam. Dlaczego? Bo większość ludzi ekspresowo asymiluje zasady gry. Do tego tury przebiegają równie prędko, nie ma czasu na nudę i jedzenie ciastek. Cały czas coś się dzieje. To wielka zaleta Potworów. Co więcej, któż nie lubi trochę poturlać? Konstrukcja gry, użycie kart i kości, jej dynamizm, kolory… Potwory zawsze zgrywają mi towarzystwo.

Emocje

Po za łatwością rozgrywki i gładko przebiegającą zabawą Potwory w Tokio dają graczom coś jeszcze. Coś, co ewidentnie z grami rodzinnymi i zbliżonymi do imprezowych, mi się kojarzy. Mianowicie.. emocje. Sam nie wiem, czy nie oceniłbym tego aspektu jako ten najważniejszy. Przecież w dużym gronie osób, bądź podczas lekkiego niezobowiązującego grania, ładunek pozytywnej energii, przepychanki słowne, ogólny rozgardiasz i rozmowy są bardziej niż mile widziane. Do tego stopnia, że potrafią przysłonić wiele innych zalet gry i odstawić je na dalszy plan. I wydaje mi się, że Potwory w Tokio, jako gra wspomnianego wcześniej pokroju, śmiało zasługują na pochwałę za generowanie emocji wśród planszowiczów. Jak to rozumieć? Ano bardzo prosto. Wzajemne mordowanie kartonowych bestii budzi szczery śmiech i rozszerza szeroko usta. Radosne turlnięcia i walka z losem nie jest uciążliwa, a wręcz przeciwnie. Los dodatkowo dopełnia frajdy z rozgrywki, a łącząc całość z wyjątkowo złośliwymi współgraczami… mamy całkiem niezłą mieszankę emocji.

Potwory2

Regrywalność

Z fajnymi i krótkimi grami często wiąże się jeden, dosyć poważny problem. Gdy już ogramy tytuł, zaliczymy falę wzlotów i upadków, będziemy mieli za sobą dwucyfrową liczbę gier, okazuje się że tytuł staje się nudny, przewidywalny. Trafiają się gry i takie. O Potwory w Tokio Ktoś zadbał wzorowo. Zaopatrzył pudełko z grą w solidny zasób kart z cechami specjalnymi. Niby to niewiele, bo o karty nie trudno w wielu kartonach. Jednak ich kombinacje wraz z turlanymi kostkami dają spore możliwości taktyczne. Oczywiście na poziomie gry familijnej, o łatwych zasadach- ale jednak. Łącząc kości wraz z kartami otrzymujemy pokaźną ilość możliwości do zabawy. Regrywalność gry jest na bardzo dobrym poziomie, nie wydaje mi się, by mogła znudzić się szybko. Uważam to za sporą zaletę.

A może jednak.. nie?

Losowość

Tam gdzie kości, tam i losowość. Raz mniej, raz bardziej okiełznana, ale wciąż jest. Czy w Potworach to wada? Myślę, że znikoma. Miewałem sytuacje, gdy los całkowicie mnie nienawidził i potrafił zaaranżować nieciekawą sytuację. Jaką? Otóż to: Gracz podstawowo dla swojego podopiecznego ma dziesięc punktów życia. Gdy wchodzi do Tokio, by zacząć punktować staje się obiektem ataków rywali. Może wyjść zawsze, gdy ktokolwiek go zaatakuje. Jednak rany przyjmuje mimo wszystko. I tak wystarczy mieć pecha i dostać całe sześć kostek w swój pasek życia… Nic przyjemnego. W późniejszej fazie gry nietrudno o wejście do Tokio nie będąc w pełni sił. Czasami może dojść do dziwnych sytuacji, gdy jeden z graczy odpadnie „zbyt” szybko i musi oczekiwać kilkanaście minut na nową partię. Teoretycznie wystarczy być bardziej przewidywalnym, choć wydaje mi się, że podejmowanie ryzyka często karze tu bardzo dotkliwie. Jednak pamiętając o charakterze tytułu oraz mechanice, biorąc na nie poprawkę – o minusie tym można szybko zapomnieć.

Co dwie głowy…

Instrukcja Potworów w Tokio podpowiada, iż grać można od 2 do 6 graczy. Można, choć tak naprawdę prawdziwa zabawa zaczyna się w większym gronie. Jako duży zwolennik zabawy w duecie uważam, że w przypadku tej gry dużo lepiej jest grać w 4, 5 lub 6 osób. Owszem, gra działa i potrafi być bardzo wciągająca w dwójkę, jednak kończy się znacznie szybciej i nie tworzy tak znakomitej atmosfery, jak w większej grupie. Zatem dla mnie minus – jednak sytuacyjny. Z drugiej strony do zabawy familijnej i tak częściej zasiadam w licznym zespole, a nie okrojonym do pary. Możliwość gry 1 na 1 traktuję jako miły dodatek, który wbrew pozorom działa dobrze, po prostu nie do końca tak szalenie jak w trójkę i więcej.

Potwory3

Podsumowanie:

W kilku krótkich słowach: Potwory w Tokio to świetna gra familijna, której osobiście używam jako imprezowej. W większym składzie sprawdza się wyśmienicie, a rzuty kostkami połączone z akcjami specjalnymi dają mnóstwo wariantów na rozgrywkę. To jedna z tych gier, które idealnie nadają się na wprowadzenie do świata planszówek, z wyraźną nutą interakcji, sporą losowością i olbrzymim ładunkiem pozytywnych emocji z rozgrywki.

Szybkie jedno…:

Pytanie do lubej. Co najbardziej lubisz w Potworach w Tokio?

Z rozkoszą patrzę jak odejmujesz sobie punkty.

Jednym zdaniem:

Super familijno-imprezowa gra kościana, szczególnie dla grup cztero, pięcioosobowych.