Z kart budowany… Londyn

Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarz gry otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Lacerta.

Info:

Autor: Martin Wallace
Polski wydawca: FoxGames
Liczba graczy: 2-4
Czas gry: ~60-90 minut?

W skrócie i ogółem – o zasadach:

W grze Londyn zabawa w dużej mierze polega na zarządzaniu kartami z pomocą których gracze odbudowują tytułowe miasto po pożarze z 1666 roku. Mamy tu karty miasta oraz dzielnic i to właśnie one będą obrazować struktury wznoszone przez grających.

Te drugie, dzielnice, są większe i dają po zakupie jednorazowe korzyści. Czasami oferują jakiś efekt dodatkowy, który odpala się podczas uruchamiania miasta. Dzielnic jest znacznie mniej niż kart miasta, a gracz może mieć aktywną zawsze maksymalnie jedną, najnowszą (poprzednią częściowo się zakrywa).

Karty miasta pobiera się z talii wspólnej lub z planszy rozwoju. Co ciekawe, na planszę odkładają je gracze – jest zatem miejsce na pewną interakcję z rywalami. Ważne są umiejętności przez nie dostarczane, bo będziemy dzięki nim np. zbierać punkty, usuwać ubóstwo, zarabiać pieniądze. Spora część kart ma koszt zagrania oraz efekt obrócenia karty rewersem ku górze – są zatem jednorazowego użytku. Karty miasta można wykładać w swojej strefie gry w stosach – czyli dostępne do uruchomieni są tylko te z wierzchu, oczywiście jeszcze nie obrócone. Kosztem zagrania karty jest też w większości przypadków konieczność odrzucenia z ręki innej karty w tym samym kolorze – ta wędruje na planszę rozwoju.

Gdy gracz uruchamia miasto może w dowolnej kolejności aktywować karty, by skorzystać z ich efektów – zarówno z miasta jak i dzielnicy. Istotne jest, że pod koniec kroku uruchomienia następuje pobranie znaczników ubóstwa, które mogą być na koniec partii dla ich właściciela źródłem ujemnych punktów. Przyznaje się je za każdy posiadany stos kart, każdą kartę na ręku oraz każdą zaciągniętą pożyczkę. Co za tym idzie – im więcej efektów będziemy chcieli mieć dostępnych w jednym momencie, tym więcej stosów ułożymy i więcej ubóstwa może wpaść nam do zasobów.

Pożyczki – można, a czasami nawet trzeba, brać. Na koniec gry niespłacone warte są minus siedem punktów prestiżu każda. Czyli sporo.

Partię wygrywa osoba, która zgromadzi najwięcej punktów prestiżu.

Po więcej odsyłam oczywiście do instrukcji.

Wrażenia, refleksje, szczegóły:

Wykonanie:
Szata graficzna: bardzo ładna. Symbole: proste do zrozumienia. Opisy na kartach: nie sprawiały mi trudności. Od tej strony Londyn prezentuje się dobrze. Trochę mniej zaś Londyn podoba mi się od strony jakości kart – myślę, że na dłuższą metę folie ochronne mogą okazać się rozsądnym wyborem. Krawędzie da się szybko i bez trudu uszkodzić.

Czas rozgrywki:
O ile gracze zaczną planować swoje ruchy wcześniej, jeszcze zanim dojdzie do ich tury, to mają szansę na dość znaczne zminimalizowanie przestojów. Jeżeli nie i np. nad kolejnością aktywacji kart będziemy główkować dopiero gdy przyjdzie nasza kolej… wtedy spowolnienia mogą okazać się nieznośnie częste. Ogólnie czas przeciętnej partii oceniam na średni – czyli w moim przypadku było to mniej więcej około godzinki.

Klimat:
Przeciętny. Mechanika odzwierciedla go tylko trochę – np. kwestia pojawiającego się ubóstwa lub niektóre zdolności pasujące do kart. Dobrą robotę robią ilustracje, chociaż często się je zakrywa i nierzadko widzimy rewersy z napisem Londyn.

Regrywalność:
Dzięki losowości w taliach i różnym możliwościom rozgrywania akcji podczas uruchomienia miasta, Londyn daje graczom dużo swobody oraz zróżnicowanych układów, z którymi się zmierzą. Idzie to w parze z regrywalnością, bo przyjemność z budowania silniczków, wielu w trakcie pojedynczej rozgrywki (z uwagi na częste odwracanie kart) daje dużo frajdy.

Próg wejścia (przystępność):
Zasady gry są powiedzmy, że proste. Da się dość szybko ogarnąć podstawowe mechanizmy i zasiąść do zabawy. Jednak bez znajomości kart, między innymi ich (chociaż orientacyjnie) kosztów czy zdolności, bez ogrania z mechanizmem gromadzenia biedoty czy sytuacji obciążenia pożyczkami ciężko jest rywalizować na odpowiednim poziomie z kimś, kto o grze już coś wie. Można bardzo szybko pobrać z planszy rozwoju mało przydatne karty, zagrać je i aktywować. Można z łatwością wpakować się w sytuacje wymagające kredytu, a co często za tym idzie, nabrać potem za karę znaczników biedoty. Innymi słowy: Londyn wymaga od nas sporo uwagi oraz choć odrobiny ogrania.

Negatywna interakcja:
Interakcja jest w pewnym stopniu możliwa przez dokładanie i zabieranie kart z planszy rozwoju. I jest też dostępna dzięki efektom kart miasta, ale na tym poziomie nie ma jej przesadnie dużo. Poza tym nie drażni, bo ciężko w wyraźnie złośliwy sposób coś komuś popsuć.

Losowość:
Są aż trzy tzw. zestawy kart – A, B i C. Zaczynamy od A, potem są B a na koniec C. Fajnie, bo takie grupowanie zmniejsza nieco losowość. Te karty, które mają pojawić się później, pojawią się później. Możemy się zatem na nie przygotować.
No i na planszy rozwoju karty lądują z rąk graczy, więc da się w pewnym stopniu kontrolować co tam trafi, czasami nawet pobierając znów to co zostawiliśmy. W efekcie nie odniosłem wrażenia, by losowość psuła zabawę, a wręcz przeciwnie – działa na korzyść. Jest ok.

Podsumowanie:

Jako, że inne gry tego autora nie są mi obce, zakładałem że będzie dobrze. I założyłem prawidłowo. Londyn przypadł mi do gustu, chętnie do niego siadałem. I chociaż pierwsze podejście wyszło bardzo słabo (zacząłem od kiepskiego zagrania kart miasta, zmarnowania części efektów) nie straciłem zapału – wręcz przeciwnie – chciałem więcej. Szybko zrozumiałem, że choć nie jest to kolos o wielkim skomplikowaniu to jednak wymaga od gracza, by troszkę ruszył przy nim makówką.

Gdy poznałem już nieco więcej kart, gdy schemat rozgrywania akcji wszedł mi w krew i gra nabrała większej płynności, zaczęło się przyjemne i wciągające kombinowanie. Bo Londyn oferuje bardzo ciekawy model rozgrywki polegający na ciągłym budowaniu małych silniczków. Efekty nierzadko mają związek z innymi posiadanymi kartami – również dzielnic – a ich aktywowanie, do tego w dowolnej kolejności – bardzo mi się podobało.

Często uruchomienie miasta kończy się odwróceniem wszystkich kart i koniecznością budowy od zera, co z początku może wydawać się zupełnie niefajne… a jednak, przynajmniej w moim przypadku, system taki się sprawdził (a w razie czego są tu również karty wielorazowego użytku oraz takie, które można odwrócić zamiast innych). Eksperymentowanie w sferze: co z czym i jak działa, celem wyciśnięcia jak największej liczby punktów prestiżu to esencja Londynu. Esencja, która nienajgorzej smakuje.

Jeżeli chodzi o to czego nie lubię…. cóż, muszę wskazać karty dzielnic. Wydają się kapkę zbyt silne. Owszem, potrafią sporo kosztować, ale dają też kuszące nagrody – czasami efekt (dopóki dana karta nie jest przykryta), zawsze jakieś punkty i konieczność dobrania kart miasta. Niby spoko, ale odniosłem wrażenie, że zabierały za dużo naszej uwagi oraz pozwalały zebrać mnóstwo łatwego prestiżu.

Ah no i odnośnie zdobywania punktów prestiżu – kilka kart w grze potrafiło wygenerować ogromne ich ilości w porównaniu do znacznej większości pozostałych. Słabo, szczególnie wtedy gdy ktoś nie wie, że coś takiego tkwi gdzieś w talii.

Kończąc już: bardzo ciekawa gra. Satysfakcja z rozwijania i bądź co bądź dość powolnego gromadzenia punktów jest duża. Podobnie jak duża jest frajda z zarządzania kartami – co odrzucić, co zatrzymać, co i kiedy zagrać. Co pobrać – czy coś odkrytego z planszy, czy w ciemno z talii? Jak odpalić miasto? Czy już teraz? Może trochę później? Wziąć nową dzielnicę i pozbyć się efektu, czy może jeszcze dam radę coś z niej wycisnąć? Wystarczy mi pieniędzy na karty, czy nie? Takich rozterek jest więcej i obrazują, że Londyn to kawał niezłej gry. Może nie rewelacyjnej, ale jednak dobrej, porządnej, takiej: okej.

Najbardziej lubię (mocna strona):
Budowanie i odpalanie małych silniczków, balansowanie na cienkiej linii między liczbą stosów kart, a generowanym przez to ubóstwem.

Najmniej lubię (słaba strona):
Mocne karty dzielnic.

Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa FoxGames. Dzięki!