Wbrew zasadom… trzy edycje Fluxx!

Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarze gier otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Black Monk.

Raz, dwa, trzy – Fluxx! Mała, lekka karcianka wylądowała niedawno przetłumaczona na naszym rodzimym rynku planszówkowym. Obecnie dostępna jest w trzech odsłonach – standardowej, Zombie oraz Cthulhu. Wszystkie je cechuje ta sama mechanika z delikatnymi tylko poprawkami i odrębnym klimatem. I choć Fluxx to gra już niemłoda, wciąż znajduje drogę na wiele stołów i do wielu kolekcji. Kto wie, być może właśnie ze wzlgędu na ogrom edycji i różnych uniwersum, w których jest wydawana? A jak mają się polskie wydania? O tym zaraz poniżej.

Info:

Autorzy: Fluxx: Andrew Looney, Kristin Looney || Cthulhu Fluxx: Keith Baker || Zombie Fluxx: Andrew Looney
Polski wydawca: Black Monk
Liczba graczy: 2-6
Czas gry: ~5-30 minut

fluxx2

Jak się w to gra?

O zasadach nie mogę powiedzieć zbyt wiele… ponieważ nie ma ich tak naprawdę… zbyt wiele. Podstawowa koncepcja jest banalna. Rozdajemy graczom po trzy karty i zaczynamy. Startowe reguły to: weź kartę, zagraj kartę. I nic więcej! Od tego momentu wszelkie ich modyfikacje zależeć będą od inwencji grających. Jeśli dołożymy nowe zasady, takie też zaczną obowiązywać. O ile ustalimy cel, będziemy mieli warunki zwycięstwa za którymi będziemy mogli gonić. Z kolei używając kart akcji wprowadzimy trochę ambarasu (czytaj: chaosu) na stole, a dzięki ekstra regułom z różnych edycji – dodamy szczyptę klimatu ze świata Cthulhu czy Zombie. I to z grubsza tyle, zarys kręgosłupa rozgrywki jaki jest – każdy widzi. Prosty i odrobinę zwariowany…

Sekcja – zalety:

Chybcikiem

Fluxxy są szybkie. W wielu aspektach. Przede wszystkim prędko się je tłumaczy. Kilka chwil wystarczy, by opisać reguły i już możemy zasiąść do gry. Instrukcje z pudełek to raptem dwie strony przeplatane obrazkami. To jedne z tych gier, gdzie bez zbędnego ślęczenia z nosem w papierach, możemy podjąć rozgrywkę prawie natychmiast. Jako wprowadzacz do świata planszówek sprawdzają się pierwszorzędnie. Mała talia kart w kleszczach zwięzłych mechanizmów oddaje do dyspozycji gro fajnych rozwiązań i rodzi mnóstwo beztroskiej przyjemności. Ot bez ceregieli i wielkiego móżdżenia – możemy raz-dwa zasiąść do lekkiej zabawy.

Co jeszcze szybko tu mija? Czas gry. Zwykle bywa nadzwyczaj krótki albo po prostu – krótki. Uważam, że w średnim wymiarze, około kilkunastu minut sprawdza się najlepiej, jednak zdarzają się wyjątkowo krótkie lub dziwnie długie partie. I choć budzi to we mnie mieszane uczucia, w zdecydowanej większości sytuacji zabawa we Fluxxach jest w dechę.

Jako fillery, krótkie wypełniacze wolnej chwili, karcianki stają dumnie na wysokości zadania. A gdy dodać do tego mały rozmiar w kompaktowym i, bądź co bądź, wytrzymałym pudełku – znaczy, że można zabrać je niemal wszędzie. Wniosek? Niewielkie, żwawe, w sam raz na miły kwadrans lub dwa – tak odbieram Fluxxy.

flux4

Co jeszcze?

Regrywalność i klimat. O ile edycja podstawowa jest zwyczajnie abstrakcyjna i bez wątku tematycznego, o tyle Cthulhu i Zombie zdecydowanie mają w sobie „coś”. Grafiki na kartach, nowe zasady oraz opisy, wprowadzają tą ważną, drobną nutkę, nadającą charakteru. Dla przykładu, jak fajne są wędrujące zombiaki pomiędzy graczami, czy bronie którymi można je rozwalać? Do tego karty antycelów, które powodują zbiorową przegraną na rzecz nieumarłych? Gdzieś w powietrzu czuć, że faktycznie nieumarli są na blacie i biorą dość poważny udział w rozgrywce. I to samo tyczy się Cthulhu, które z własnym pakietem kart wprowadza lokacje, punkty zagłady, potwory i postaci rodem ze znajomego świata grozy i przestrachu. Jak na tak niezobowiązujący tytuł, gry nie są suche, a uniwersum w który je ubrano jest odczuwalne. I to wcale nie powierzchownie.

Jeśli gra jest krótka i ma wystarczyć na długo, musi błyszczeć regrywalnością. Fluxxom odebrać tego nie sposób. Kart jest tu całkiem sporo, a nowe zasady i ciągła ich zmienność starannie dbają o niepowtarzalność kolejnych partii. Gdyby, w którymś momencie jednak tytuł okazał się nudzić, nic nie stoi na przeszkodzie, by zmieszać go choćby z podstawką. Karcianki są kompatybilne i można je łączyć, co zdecydowanie przedłuża ich żywotność. Nie jestem co prawda pewien, czy hycające zombiaki pośród murów Innsmouth to nie profanacja, ale śmiało można eksperymentować. Jakby tego było mało, dostępne są również puste karty Fluxxa, dla których samemu można wymyślać zasady czy cele! Świetna sprawa szczególnie dla tej bardziej kreatywnej części społeczeństwa – takie papierowe usprawnionko uważam za super pomysł.

Brhrlrlgghhhhh… Brhrhrlg. Br.! – rzekł raźno zombie powłócząc kikutem.

fluxx3

Sekcja – nie zalety:

Za dużo…

Jest czegoś we Fluxxie za dużo. Może nie do przesady, ale jednak za dużo. Po pierwszych kilku grach nie byłem nawet pewien czego. Dopiero z czasem zauważyłem, że chociaż reguły do trudnych nie należą to ich zapis na kartach nie ułatwia odbioru. Często tekst wypełnia zbyt wiele miejsca, a kilka linijek opisu to zdecydowanie za dużo jak na małą i prostą karciankę. I tak, są tam dodatkowo ikonki i cyfry, ale jakoś częściej mój wzrok przykuwają napisy. Osobiście chętniej widziałbym na nich zwyczajnie wielki obrazek podkreślony drobnym druczkiem. Przy dużej liczbie kart na stole, ciężko ogarnąć każdą po kolei i czasami rodzi to niepotrzebne zamieszanie.

Los

I uparcie rozpatrywana przy okazji większości recenzji – losowość. Niestety, ale ma dość znaczny wpływ na rozgrywkę. Kto wie, czy partia przypadkiem nie zakończy się przedwcześnie, po zaledwie jednym naszym ruchu, albo nawet zanim dotrwamy do swojej kolejki? To raczej ekstremalnie rzadko spotykane, ale nie niemożliwe. O ile na stół wcześniej powędruje cel, a sąsiad dociągnie odpowiednie dwa fanty do jego spełnienia – raz, dwa i mamy po grze. Zjawisko to mało powszechne, ale pokazuje, że losowe dobieranie kart całkiem nieźle potrafi napsocić. Najczęściej widać to w podstawowej wersji Fluxxa. Co więcej ciężko tu także o strategiczne, długofalowe planowanie. Karty przez stół przewijają się bardzo często, zmienność jest duża i bywa, że co turę przyjdzie nam mierzyć się z kompletnie odmiennym zestawem zasad i celów. Raczej trzeba nastawić się na szybkie reagowanie i wyciśnięcie maksymalnie dużo z tego, co w danej chwili zaoferował nam dociąg.

Arhfhfhgghghfffff…. arhhgh… – odrzekł jego przyjaciel i powędrowali razem ku zachodzącemu słońcu.

Sekcja – wnioski:

Lubię Fluxxy. Głównie za ich unikalną mechanikę i ciągłą zmienność. Z przyjemnością zasiadam do gry, szczególnie wtedy gdy szukam szybkiego fillera lub mam akurat paręnaście minut wolnego czasu. Cenię je sobie również dlatego, że idealnie pasują mi na spotkania ze znajomymi i na te trudne do przewidzenia wieczory – któreś małe pudełko mam ukryte w torbie – tak „w razie gdyby”. Z kolei, „w razie gdyby nie” nie odczuję, że musiałem je taszczyć ze sobą. Niestety tytuł nie wystrzegł się wad, szczególnie upierdliwej losowości, która czasami sprowadza grę do poziomu: pograj tym co masz, licz na szczęście i dobry dociąg. To raczej niezobowiązujący tytuł, na wesołe pogrywanie, trochę śmiechu i miłą integrację z ekipą przy stole. I chyba taki właśnie ma być.

fluxx1a

Jednym zdaniem:

Szybka, dynamiczna, nieprzewidywalna seria gier – wzbogacowa ciekawym tematem i unikalną mechaniką, a przy tym świetny filler pomiędzy dużymi tytułami.

Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa Black Monk. Dzięki!

Mahalo.

Pamiętaj, zostawiając lajka łechtasz ego autora tekstu i zdjęć.