Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarz gry otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa G3.
<FUUUCH! PAC!>
Kobieta machając całkowicie na oślep chybiała raz za razem. Żółta packa z szaloną agresją cięła powietrze jak ostra katana. Kobieta z niespotykaną zaciętością atakowała pustą przestrzeń pokoju. Zaś tuż nad nią ironicznie spoglądając i tak samo pobzykując siedziały Muchy. Nie robiąc sobie kompletnie nic z jej starań, ocierały nóżka o nóżkę i napawały oczy dziką sceną niepoczytalności. Stary karnisz kurzył się wraz z nimi. To jednak idealne miejsce do zabawy z ludźmi.
– January, czy nie uważasz, że ich zachowanie jest co najmniej… delikatnie bzycząc – niepokojące? Kto to widział, by na dwóch łapach i jedząc sztućcami zachowywać się jak, jak… jak jakaś małpa!
– Ależ Hrabino, od dawna wiadomo, że to zwierzęta. W łańcuchu ewolucji jesteśmy daleko przed nimi – bzyk – Bardzo daleko.
– Oczywiście January, oczywiście.
Z oddali doleciało ich rozjuszone pobzykiwanie. W zasięgu wzroku pojawił się nowy towarzysz. Dało się wyraźnie wyczuć, że nie jest tu mile widziany. Rozpędzony wylądował na drugim końcu karnisza i w demoniczno-pokracznym chodzie szybko zbliżał się do siedzących tu Much.
– No chyba Was pogrzało barany! Szlachta się znalazła. To teren PRY-WA-TNY! Nie umiecie czytać?!
– Hrabina i ja właściwie to nie, nie umie…
– To powtarzam Wam po raz dwudziesty! Niech wasze śmierdzące musze odnóża więcej witki w tym domostwie nie śmią, bzyk, postawić!
– O co tyle hała…
– Pytał Cię ktoś o coś panie Janie!?
– Nazywam się Ja…
– Nic mnie nie obchodzi, bzyk, jak się nazywasz! Odwrócę się teraz i uprzejmie zamknę każdą jedną cząstkę pięknych mych oczu… i żebym waszej szanownej, szlacheckiej, impertynenckiej, odwłoczej osobowości więcej tutaj nie widział. Proszę odbzyczeć stąd w try-mi-ga. Koniec imprezy!
Coś w tym jegomościu było władczego i truchlejącego musze wnętrzności, bo Hrabina i January błyskawicznie podkuliwszy swe małe owalne ciałka odlecieli przez okno.
Tymczasem na scenę wkroczyła postać czwarta. Wielka Pani, o cielsku potężnym wzniosła się na eterycznych skrzydełkach i z gracją osiadła obok pozostałego sąsiada. Gdy tylko dotknęła powierzchni, z mniejszą już klasą tłustym odwłokiem przywitała podłoże. Ogromnymi oczyma zerknęła na towarzysza. Słowa nie były im wcale potrzebne. Po chwili oboje łypnęli w dół, gdzie flota owocówek nadal krążyła w ciętym packą powietrzu radośnie lawirując na małej przestrzeni.
– Jak radzą sobie nasi, bzyk, towarzysze?
– Wielka Pani, wytrwale odwracają uwagę. Szkoda tylko, że stanowią ciekawą atrakcję dla tych przybłędów. Przeganiam je i przeganiam, ale wciąż powracają. Nie są chyba zbyt bystrzy.
– Nie martw się. Dziś mamy coś wyjątkowo smacznego.
– Co takiego Wielka Pani?
– Nie przystoi bym rzekła.
Bzzz…. bzzzz….. bzzz….
Z kąta pokoju słychać było nieznośne bzyczenie. Kobieta nieugięcie toczyła beznadziejną walkę na środku pokoju. Zamiast zamknąć drzwi, okna i spryskać pomieszczenie – wolała walkę. Zadziwiające jak bardzo przyjemnie wymachiwało się za tymi owadzimi natrętami.
Dziś trochę słowa pisanego o małej i szybkiej karciance – Packa na muchy. O ile wstępniak do wybitnie rzeczowych nie należy, a i powiązany jest z tytułem raczej bardzo luźno, to recenzja dostarczy zupełnie odwrotnie – sporo konkretniejszą dawkę informacji. Zatem bez zbędnego przedłużania – życzę przyjemnej lektury.
Info:
Autor: Christian Heuser
Polski wydawca: G3
Liczba graczy: 2-8
Czas gry: ~15 minut
Krótko i zwięźle, czyli słów kilka o regułach:
Zasady pacania much to kwestia krótka i zwięzła. Trudno, by ta mała kartka instrukcji zapisana była geściej, ponieważ gra to prosta i przystępna. W pudełku znajdziemy pakiet kart podzielonych na muchy różnych kolorów oraz wartości – plus trochę pacek. Wszystko to miksujemy razem i rozrzucamy na blacie rewersami ku górze. Każdy z graczy kolejno odkrywa po dowolnej karcie i sprawdzane są warunki 'łapania much’. Jeśli w momencie odsłonięcia nowej muchy na stole pojawi się pięć różnych kolorów tychże owadów – PAC. Wszyscy mogą złapać po jednym – ale tylko z tej grupy barw, której insektów jest w danej chwili najwięcej. Przykład: widocznych jest siedem kart. Trzy z nich są czerwone, pozostałe to pojedyncze: niebieska, granatowa i zielona. Następny gracz odkrywa nowy prostokąt z talii – żółty. PAC. Dozwolone jest łapanie tylko much żółtych. Trzaśnięcie jakiejkolwiek innej skutkuje karą – oddaniem ostatnio złapanego owada na stosu odrzuconych.
Druga sytuacja jaka może zaistnieć to ujawnienie karty packi. Gdy takową odkryjemy gracze mogą znowu pacać muszyska, oczywiście na tych samych zasadach co poprzednio: tylko tej barwy, która w tym momencie przeważa.
Koniec gry następuje gry łowcy obrócą wszystkie dostępne karty. Następnie sumują wszystkie wartości zaznaczone na zdobycznych owadach, a wynik rachunku to ich finalny rezultat. The end.
Sedno sprawy:
Ahh… lato, wakacje i piękna pogoda. Słońce praży zagorzałych fanów plażingu. Ogólna radość i szczęście wypełnia powietrze i tylko puste mieszkania kiszą się od wysokiej temperatury. Ludziska zatapiają zęby w soczystych owocach, a zimne drinki śmigają po barze częściej niż zwykle. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że całą tą sielankę często zakłóca coś powszechnie uznawanego za upierdliwe. Muchy. Dają znać o sobie właśnie wtedy, gdy standardowy ktoś czerpie radość z dobrej pogody. Bzyczą, osiądą, drażnią i robią co mogą, by zrównoważyć ten piękny czas czymś choć trochę irytującym.
A co jeśli istnieje karcianka, w której można wyładować negatywne emocje związane z muszą złośliwością? Gra, w której z pełną swobodą i determinacją mamy możliwość pacnąć sobie kilka drukowanych insektów? Bez większej przyczyny, tak o, po prostu, dla czystego fun’u? Packa na muchy, bo ten tytuł mam akurat na myśli, daje taką sposobność budując wokół prostego mechanizmu opartego o refleks, tytuł całkiem przyjemny w odbiorze.
Kluczowym pojęciem będzie tu: przytomność umysłu. To określenie świetnie łączy dwie ważne cechy dobrego gracza w 'muchy’. Raz – trzeba wykazać się szybką ręką, i dwa – spostrzegawczość to tutaj atrybut niemal nieoceniony. Gdy pojawia się karta, która odpala efekt łapania owadów, szybkie połączenie dwóch powyższych parametrów jest diabelnie istotne. W krótkim czasie musimy wychwycić kilka kluczowych elementów – kolory wraz z liczebnością oraz wartości potencjalnych robaków. A później pach, kto pierwszy, ten lepszy. Ot banalny mechanizm, który zmusza do uważnego śledzenia i koncentracji. Do zachowania właśnie przytomności umysłu, co potrafi rewelacyjnie absorbować podczas zabawy.
Ale to, co budzi we mnie najwięcej radości podczas polowań na muchy, to kwestia ogólnej interakcji ze współgraczami. To, że w trakcie odkrywania karta po karcie, ciągle coś się między nami dzieje. Komuś trzęsą się ręce, ktoś inny głośno pokrzykuje, jedni nerwowo liczą muszyska, a jeszcze inni po prostu siedzą i w pełnym skupieniu czekają na przebieg wydarzeń. Koktajl emocji i wspólnych reakcji to ta część, którą z każdej partii wynoszę garściami i którą lubię najbardziej. A co ważne – dostaję to w formie skondensowanej, krótkiej acz intensywnej – bez przesytu i przedłużania.
Jednocześnie jestem sobie w stanie wyobrazić, że nie w każdym towarzystwie tak luźną i gadatliwą atmosferę uda się wytworzyć. W ostateczności mówić nie trzeba przecież wcale. Grać można wolno i na spokojnie, a przytomność umysłu schować głęboko do kieszeni. Choć myślę, że wtedy gra okaże się zwyczajnie nudna, to również jest to jakiś sposób na przebrnięcie przez partię. Z tego powodu nie jestem do końca przekonany, czy przy każdym blacie Packa znajdzie grono zwolenników. Bo gdyby tak po prostu siedzieć i łapać karty bez specjalnego zaangażowania, to sądzę, że prosty mechanizm ma małe szanse zabawić publikę.
Z rzeczy mniej przyjemnych związanych z 'polowaniem’ chodzi mi po głowie… ból. Bądź co bądź, by szybko i skutecznie pacnąć jakąś kartę… trzeba tą swoją rękę trochę rozpędzić. Solidnie machnąć i trzasnąć owada zanim zrobią to kumple. I niestety jest mocno prawdopodobne, że po kilku uderzeniach dłoń zacznie odczuwać skutki gwałtownych spotkań z kartami oraz nawierzchnią. Szczególnie, gdy ekipa grających wykazuje się dużą ambicją i zaangażowaniem. Dodam również, że pierścionki, zegarki i inne podobne nosidła mogą przyspieszyć i spotęgować wspomniany efekt. Choć ostatecznie piekące palce to nie koniec świata, a gdy dłużej się zastanowić to świadczą o interesującym przebiegu rozgrywki… 🙂
I na koniec zostawiłem kwestię wtórności. Czy prostota i powtarzalność nie prowadzi przypadkiem do zwyczajnej nudy? Ja Packę klasyfikuję jako tytuł wyraźnie imprezowy i jako taki sprawdza mi się znakomicie. Nie gram na okrągło i nie wyciągam jej zawsze. Częściej jako dopełnienie przed lub po sesji 'w coś większego’, wtedy używam jej z przyjemnością. W konkretnych sytuacjach i z odpowiednim gronem osób.
The end:
Packa na muchy jako gra o formacie imprezowym, czy brana za lekki filer lub partner weekendowej wycieczki, sprawdza się nieźle. Tytuł prosty, kompaktowy i ekspresowy do rozegrania. W sam raz na wolną chwilę lub moment szybkiej interakcji ze znajomymi. I choć poza elementem zręcznościowym zawiera w sobie niewiele więcej to w zamyśle chyba taka właśnie miała być. Żwawy, błyskawiczny i kieszonkowy.
Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa G3. Dzięki!
Mahalo.
Pamiętaj, zostawiając lajka łechtasz ego autora tekstu i zdjęć.