Munchkina czas… edycje: Gwiezdny i Pathfinder!

Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarze gier otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Black Monk.

-Mówię Wam, Munchkin to taka gra, że sobie sporo pogadamy, pośmiejemy się, nie ma tu dużo do ogarnięcia, dawajcie… już rozkładam…
-Mamy ze półtorej godziny, można spróbować. O co w tym chodzi?
-Banał, masz postać i wbijasz poziomy, a w międzyczasie…

[…]

-Dobra stary, weź mi pomóż z tą pokraką, bo przecież nie wydolę. Dam Ci za to trochę skarbów.
-Ale co mi po skarbach, mam dużo sprzętu, zagrałeś sobie to bierz odpowiedzialność.
-Miej serce, toć jesteśmy kumplami. Po to go wyłożyłem, żebyś mi pomógł, a przecież i tak jestem ostatni. Bądź ziomek, dam Ci wszystkie skarby, zależy mi tylko na poziomach…
-Wszystkie?
-Wszystkie.
-No dobra, jeśli tak to deal. Ile razem mamy siły? 12 plus Twoje 9 to razem 21. Do jego 18-stu to będzie że wystarczy. Easy.
-Ktoś przeszkadza?
-Nie.
-Ja nie.
-Przyklepane. Dzięki bracie, odsłaniam skarby.
-To było prost…
-Weź tu łap kłębek stary.
-Co kłębek?
-Jaką masz rasę?
Kotowaty
Kłębek mówi, że chyba masz na niego ochotę i nie masz czasu po walce szperać za skarbem. Ganiaj, a ja sobie zgarnę błyskotki.
-Chyba sobie żartujesz, co to za karta… No bez jaj…
-Dzięki za pomoc brachu.

Gwiezdny Munchkin

Takie tam przeboje podczas zabawy w Munchkina. Sytuacja odtworzona trochę z pamięci, trochę z wyobraźni, ale bądź co bądź obrazuje jedną ze scen z rozgrywki w Edycję Jubileuszową. Takie historie mógłbym mnożyć, gdyż w munchkinowym świecie rodzi się ich mnóstwo.

Munchkin to gra karciana, która od swojej premiery w 2001 roku doczekała się mnóstwa mniejszych i większych kontynuacji. Począwszy od mini rozszerzeń, przez duże, jednocześnie samodzielne dodatki, a skończywszy na odrębnej planszówce Munchkin Quest. Ilość edycji jest naprawdę spora, gra dotyka wielu popularnych uniwersów i niezmiennie, od lat dostarcza niezłą porcję interakcyjnej zabawy. Jeśli do tej pory drogi czytelniku nie miałeś styczności z Munchkinem, nie wiesz o co tu chodzi i czego się po nim spodziewać, śmiało czytaj dalej. Powinieneś znaleźć w niniejszym tekście sporo przydatnych informacji. Natomiast jeśli należysz do grona starych wyjadaczy i jesteś po prostu ciekaw co kryje się w pudełkach i czym raczy nas wersja Gwiezdna oraz Pathfinder – również czytaj dalej w za newsem dla siebie.

Info:

Autor edycji jubileuszowej Gwiezdny Munchkin: Steve Jackson
Opracowanie edycji Pathfinder: Andrew Hackard na podstawie gry Munchkin Steve’a Jacksona.
Polski wydawca obu edycji: Black Monk Games
Czas gry: ~60-90 minut?

Gwiezdny Munchkin

Ten raczej nudny fragment – o zasadach:

Ok, zacznijmy od reguł. Instrukcje wyjaśniają je bardzo dokładnie – i to w obu przypadkach. Zeszyty właściwie nie różnią się zbytnio od siebie, gdyż podstawowe założenia Munchkinów uległy tylko nieznacznym modyfikacjom. Standardowo zaczynamy grę jako postać bez klasy (taaak, w instrukcjach też z tego żartują :>) na pierwszym poziomie i o płci takie jak na co dzień. Dostajemy karty z dwóch talii: drzwi oraz skarbów i dzięki ręce startowej możemy się wstępnie uzbroić i zaplanować pierwsze zagrywki. Następnie układamy w naszym zasięgu pozostałe karty tworząc odrębne stosy i możemy przystąpić do zabawy. Przebieg rundy jest bardzo prosty, a w dużym skrócie polega na pobieraniu i zagrywaniu kart, co przeplatane jest zwykle mnóstwem interakcji w postaci rozmów, szantażu, knucia, handlu, dyskusji i tym podobnych. W swoim ruchu gracze otwierają drzwi, za którymi czyhają różne niespodzianki – niejednokrotnie w postaci groźnych potworów. Walczą z nimi sami bądź współpracując, zdobywają poziomy i wspomniane wcześniej skarby. Z biegiem rozgrywki rozwijają się i awansują. Nie wykluczone również, że bohater w którego się wcielają umrze, co na szczęście nie stanowi o końcu gry. Wreszcie zwycięzcą zostaje ten, który wbije poziom dziesiąty jako pierwszy.

Gwiezdny Munchkin

Część główna, opinia:

Edycja Jubileuszowa

W porównaniu do sporej części pozostałych polskich edycji Munchkinowych rozwinięć ta jedna dość mocno się wyróżnia. Już pudełku daleko do standardowych, sporo mniejszych i bliskich kieszonkowemu formatowi opakowań. Znacznie większe i cięższe choćby od wersji Pathfinder, skrywa planszę i pionki, co przykuło moją uwagę już na przedpremierowych grafikach. Do czego służą te dodatkowe elementy? Otóż do oznaczania level’u grających w trakcie rozgrywki – i dobrze, bo do tej pory zwykłem odnotowywać to w aplikacji na smartfonie lub w zwykłym notesie. Przydatny, sporych rozmiarów drobiazg, który choć wiele do samej gry nie wnosi, to jednak ułatwia śledzenie postępu, który namacalny oraz stale widoczny bywa chwilami wygodnym udogodnieniem.

Z innych ważniejszych zmian warto odnotować różnicę w rewersach kart. Te, opisane hasłem Gwiezdny Munchkin odbiegają od typowych z obrazkiem drzwi i skarbu. I choć według zeszytu instrukcji gra przystosowana jest do połączenia z innymi edycjami, chyba nie obejdzie się bez nieprzezroczystych koszulek, by dopasować karty wersji jubileuszowej. Poza tym grafiki nie odbiegają od znanej fanom rysunkowej, stylizowanej na komiksową, kreski. Obrazki tryskają humorem i mocno nawiązują do świata w jakim gra tym razem jest osadzona. Na dobrą sprawę wypada tu także przypomnieć o wydaniu Pathfinder, które od strony awersu również raczy nas podobnym wyglądem (tyły są już standardowe, obrazki drzwi i skarbów). Niestety ciężko ocenić mi sprzężenie z obranym uniwersum, gdyż D&D znam tylko z telewizyjnych bajek za czasów dzieciństwa… choć z drugiej strony wydrukowane na kartach słownictwo podpowiada mi, że związek z systemem RPG występuje i to raczej niewątpliwie.

Mocną stroną Munchkina są właśnie grafiki, które z powodzeniem śmieszą nie tylko mnie, ale również wielu moich współgraczy. Było tak już lata temu, gdy podejmowałem pierwsze partie w odmiany Cthulhu i zwykłe, jest tak i dziś, przy pudełku Gwiezdnym i Patfinderowym. Dodatkowo kadry z potworami, rasami, sprzętem i resztą materiału uzupełnione są o część tekstową i nazwy, które tworzą fajną, klimatyczną oraz zabawną całość.

Gwiezdny Munchkin

Fun

Co więcej? Powiedzmy sobie o tym co w moim odczuciu w Munchkinie jest najważniejsze. To ta część zabawy, która odbywa się w pewnym sensie poza grą, bez użycia kart, a z udziałem grających. Na myśli mam całe to zamieszanie, ambaras, gawędy, przepychanki, handle czy szantaż, który z dużym prawdopodobieństwem pojawi się w wielu prowadzonych partiach. Owszem, można przejść obok rozgrywki obojętnie, bez emocji i na spokojnie, zwyczajnie wykładając karta za kartą… ale po co? Chyba nie tak w Munchkina powinno się grać… Wszystkie te rozmowy i interakcja rodzą się w trakcie gry, bo takie jest jej pierwotne założenie. Przeszkadzać sobie, zawiązywać sojusze, by po chwili je zerwać, dyskutować i ogólnie dokładać do zmagań całe mnóstwo działań, które ubarwiają i rozbudowują tytuł o coś czego w pudełku nie da się zamknąć. Spora część kart pomaga wpływać na walkę z przeciwnikami, 'dowalać’ sąsiadom albo próbować im pomóc. I dla mnie to właśnie jest pięknem Munchkina, to czyni go grą, do której wciąż wracam pomimo upływu lat. A nawet pomimo wad, o których zresztą przeczytacie już za momencik.

Losowość

Tak Pathfinder jak i Gwiezdny Munchkin poddają się losowości i to dość znacznie. Wiele zależeć może od dociągu kart, przy czym kontrola nad nimi jest raczej niewielka. I tu dobrze wziąć pod uwagę charakter gry, która trafia bardziej do szuflady z napisem dowcipne, luźne, rozgardiasz, śmiech, imprezowe itp., niż jakiejkolwiek innej. Toteż gdy patrzeć na nią przez taki pryzmat, można spróbować przymknąć oko na upierdliwą losowość i zwyczajnie oddać się intensywnej interakcji, żartom i nieprzewidywalnym zwrotom akcji. Jednak jest jeszcze druga strona medalu, gdzie za przykład posłuży mi mój stały kompan gier planszowych, którego nazwijmy Panem X.

Gwiezdny Munchkin

Gość to wysoce przebiegły i zaradny, przy czym wyjątkowo pechowy jeśli chodzi o rzuty kostką czy dobór kart. Los nie obszedł się z nim zbyt łaskawie i obdarowując pozostałych towarzyszy furą świetnego sprzętu już na początku rozgrywki, Panu X dostarczył jedynie mało przydatne materiałyzostawiając go z jedną tylko kartą wyłożoną na stole. Jakby tego było mało Pan X nie miał również farta przy dobieraniu z talii, zatem z rundy na rundę powiększał tylko swoją rękę o pakiet powtórzonych i nieprzydatnych w jego sytuacjikart. Kończąc grę na ostatniej pozycji skwitował temat frazą zbliżoną do tej: meh, losowe. Imprezowe, losowe, nie dla mnie. (PS: Oczywiście nie było tak, że całą grę patrzył się w sufit, a los karał go na okrągło… Zwroty akcji były i szanse na wygraną również, jednak w ostatecznym rozrachunku ilość pechowych sytuacji znacznie przerosła te normalne lub częściowo szczęśliwe).

Przeto sprawa losowości jest tutaj dość sporna i zależeć może od podejścia do gry. Osobiście godzę się z jej obecnością i zwyczajnie niespecjalnie mi przeszkadza. Raczej rzadko, choć nie jednorazowo, spotykałem się z sytuacją podobną do tej u Pana X. Zazwyczaj moje partie przebiegają zrównoważenie i 'normalnie’, w nieco tylko dzikiej atmosferze i głośnym przekrzykiwaniu. Ciężko jednak nie zauważyć, że długie oczekiwanie na dobrą kartę albo potwora, szczególnie bliżej końca rozgrywki, może być nieco uciążliwe.

Gwiezdny Munchkin

Nie patrz na zegarek!

Munchkin to taka gra, w którą możliwe jest pyknąć szybko, w coś około 60 minut, ale nie znaczy to wcale, że nie można przeciągnąć jej do 120 lub więcej. Jej czas rozgrywki jest elastyczny i zależny od wielu czynników, jednak u mnie opcja jednej godziny jest mało realna. Czy to źle czy dobrze – zależy na jak długo partia się rozciąga. Ekstra trzydzieści minut nie jest problemem, z kolei jedna rozgrywka powyżej dwóch godzin to już trochę za dużo, zdecydowanie bardziej wolałbym rozbić takąna dwie krótsze, oddzielne.

Munchkin Pathfinder

Co ciekawego tkwi w obu edycjach…

Linnorm, Boggard, Akata, Ovinrbaane… te i wiele innych kart znaleźć można w pudełku edycji Pathfinder. Budują klimat i nadają karciance odpowiedni rys. Uzupełniono je o standardowe potwory, sprzęt, klasy czy też nowy system frakcji (zastępują tu rasy, choć w połączeniu z innymi rozszerzeniami można mieć zarówno jedno jak i drugie). Jest tego sporo i całość nieźle zgrywa się z obranym tematem. Do ciekawszych rzeczy zaliczyłbym właśnie wspomniane frakcje, które dzielą się na: Rycerza Orła, Zabójcę Czerwonej Modliszki, tytułowego Pathfindera i Piekielnego Rycerza. Wszystkie cztery posiadają specjalne zdolności, które fajnie definiują postać w jaką się wcielamy i oczywiście pomagają w trakcie rozgrywki. Klasy natomiast to nic specjalnie oryginalnego dla serii. W razie czego skorzystać możemy z opcji zostania Alchemikiem, Nekromantą, Przywoływaczem bądź Wiedźmą. Poza tym to tylko wierzchołek tego co w taliach zawarto i choć zdarzają się powtórzenia, to jednak zestaw jest całkiem bogaty i dostarcza dużej różnorodności.

Munchkin Pathfinder

Gwiezdny Munchkin z kolei to również fura nowych kart: Kapitan Kwirk, Dżar Dżar Dyngs, Twarzołap (że jakby coś z Obcego?:>), Kosmiczne Kozy, Psioniczny Szeryf… znalazło się nawet miejsce dla Wielkiego Cthulhu o poziomie 20, strzegącego aż pięciu skarbów. Znowu mnóstwo nawiązań i spore szanse na salwy śmiechu. Tak jak i wcześniej tak i tu możemy trafić na klasy – Psionika, Gadżeciarza, Łowcę Nagród i Handlarza, a zamiast frakcji znajdziemy trzy rasy – Kotowaty, Mutant i Cyborg. Ten pierwszy jak już mogłeś drogi czytelniku wywnioskować po wstępie – lubi polecieć na kłębek włóczki, o czym dobrze pamiętać przy potencjalnych potyczkach. Z ciekawych drobiazgów na małe wyróżnienie zasługuje nowy system składania broni, czyli łączenie laserów w jeden silniejszy przedmiot. Niewielka to zmiana, wręcz kosmetyczna, ale dodaje troszeczkę choćby podczas handlowania czy walki.

Podsumowanko:

Munchkin to gra o prostych i łatwych do wytłumaczenia zasadach. Nie potrzeba zbyt wiele czasu, by ją przygotować i wdrożyć początkującą kompanię. Bez większych trudności przebiegają kolejne partie, a ubaw przy każdej często jest bardzo głośny i przyjemnie wesoły. Działania między graczami, humor na kartach i mnóstwo wdrożonych do gry popularnych tematów jest tym czego w Munchkinie szukam i co z pewnością dostaję. Godzę się na nieprzyjemną losowość, lekką powtarzalność niektórych kart oraz czasami rozciągający się nadto czas rozgrywki, bo w nagrodę dostaję świetnie spędzone chwile przy stole z odpowiednią ekipą towarzyszy. A gdybym kiedyś znudził się którymś Munchkinem, zawsze mogę wyciągnąć ręce po dodatkowe pudełko – z mniejszym bądź większym rozszerzeniem.

Opisywane edycje nie różnią się mocno od zwykłej fantasy, którą posiadam na półce. Mają kilka dodatkowych, nowych rozwiązań ale mechanicznie są ciągle bardzo podobne. To stary dobry system w nowych szatach Gwiezdnej i Pathfinder.

Munchkin Pathfinder

Jednym zdaniem:

Luźne, proste i mocno interakcyjne gry ze sporą dawką losowości i szansą na ubaw po pachy!

Munchkin Pathfinder

Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa Black Monk. Dzięki!