Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarz gry otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Lacerta.
Więcej zdjęć? Dodatkowy wpis znajdziesz tu: Look inside! – Wyspa Skye!
Porównań Wyspy Skye do wieloletniego klasyka – Carcassonne nasłuchałem się aż nadto. Lepsza wersja, bardziej 'dopakowana’, na sterydach i inne tym podobne nałożyły na nią ciężkie brzemię gry co najmniej bardzo dobrej. Brzemię, które może być nieco trudne do udźwignięcia. Czy dopasowywanie kafelków zmiksowane z elementem aukcyjnym oferuje aż tak dużo? Na tyle dużo by zapewnić jej końcowy sukces? Jak działa Wyspa Skye i czy jest w niej coś wyjątkowego? Jak grało mi się w ten tytuł i co o nim sądzę? O tym już za moment, kawałek niżej.
Info:
Autorzy: Andreas Pelikan, Alexander Pfister
Polski wydawca: Lacerta
Liczba graczy: 2-5
Czas gry: ~60 minut
Na szybko – fragment o regułach:
Wyspa Skye rozgrywana jest na przestrzeni sześciu rund, w trakcie których gracze starają się zebrać jak najwięcej punktów zwycięstwa. By to uczynić będą kupować kafelki terenu, dopasowywać je w odpowiedni sposób, wydawać planszową mamonę czy spełniać określone warunki z kafli punktacji. Duża część zabawy opiera się na zarządzaniu żetonami gotówki, które pozwalają nam kupować i ustalać cenę za kafle. Te z początkiem rundy ciągniemy trzy i ustawiamy przed zasłonką gdzie skrywamy kasę. Za nią zaś obstawiamy kwoty które chcemy uzyskać od innych graczy (bądź ewentualnie sami zapłacić) za dany teren oraz to, który z nich zostanie usunięty i wróci do puli ogólnej. Następnie odsłaniamy parawan i rozgrywamy fazę zakupów.
Kolejno przychodzi czas na rozbudowanie naszego królestwa o nową powierzchnię. Zebrane kafelki dokładamy wedle własnego uznania, by później móc sprawdzić warunki przyznania punktów zwycięstwa za konkretną rundę. Te mogą być różne – za odpowiednio zbudowane tereny, za ich kształt, za posiadane ikonki zwierząt, budynków czy choćby za konkretne ich zestawy.
Tak też mniej więcej przebiegają poszczególne tury, a ten z graczy który nazbiera na koniec najwięcej PZ’tów – wygrywa. Co ważne, gra zapewnia dodatkowe możliwości punktacji: w tym za specjalne zwoje zawarte na części kafli królestwa oraz za oszczędzone złoto.
Do sedna, opinii słów kilka:
Miodność możliwości o dużej regrywalności (wow!)
Tereny Wyspy Skye wypchane są niemal po brzegi różnej maści obrazkami. Owcami, statkami, latarniami, beczkami rumu i mnóstwem innej drobnicy, której zbieranie w wielu przypadkach pomoże nam zapunktować (czy to w trakcie gry, czy na jej koniec). I często nie bez znaczenia jest umiejscowienie elementów układanki. Dobrze złożony świat zapewnia więcej punktów lub pomaga spełnić konkretne wymogi zadań na daną rundę. W mojej ocenie to kolosalny, jeśli nie największy, plus gry – nie obstawianie cen czy kalkulowanie kosztów, nie frajda z układania, a właśnie możliwość zbierania konkretnych zasobów, wyciskanie maksimum z tego co uda się nam znaleźć lub wyrwać za dobre ceny. Olbrzymią frajdę przynosi składanie królestwa pod kątem dodatkowych zwojów punktacji i jednocześnie kafli zadań. I niemniej przyjemne jest również samo podejmowanie decyzji w poszukiwaniu korzystnych terenów.. Nie wspominając już o tym, że co grę mogę skupić się na innych elementach i budować zupełnie inaczej. Wyspa Skye oferuje bardzo wiele w wyjątkowo przystępnej i atrakcyjnej formie.
Kontynuując: cały ten sprytny zabieg połączenia punktacji ze 'znaczkami’ na kaflach zapewnia grze tonę kombinacji i dłuuugą żywotność. Co prawda w moich pierwszych rozgrywkach ilość oznaczeń dała odwrotny efekt od oczekiwanego – łał, nic nie rozumiem… co to za owce, domki, baryłki…? Punkty za to, za tamto… w pierwszej rundzie za owce, w drugiej za najwięcej pieniędzy, a w trzeciej za zamknięte tereny górskie, do tego jakieś zwoje, obstawianie… uhh. Jednak wszystko to było pozorne, bo już z drugą partią czułem się dobrze wdrożony w mechanikę i całość stała się krystalicznie czysta, przejrzysta i jasna. Wyspa Skye przy mnóstwie możliwości jakie daje, jest równocześnie bardzo prostym tytułem o klarownym i łatwych regułach. A gdyby jednak stawiała opory w zrozumieniu to od wewnętrznej strony zasłonki rozpisano nam skrót przebiegu rundy, a kafelki punktacji wyjaśniono w instrukcji (która swoją drogą jest krótka i dobrze napisana).
Ważnym wydaje mi się również to, iż Wyspa nadaje się dla bardzo szerokiego spektrum graczy. Czy to dla początkujących, zupełnych świeżaków tematu, którzy będą mogli zapoznać się ze świetnym tytułem w kolorowej oprawie, smakując przy tym fajnego mechanizmu aukcyjnego i przyjemnego puzzlopodobnego układania kafelków. Czy też dla tych starszych, bardziej zaawansowanych graczy, szukających odrobiny satysfakcjonującego móżdżenia. Właściwie każdy spragniony wyzwania umysłowego oraz kombinacji nie powinien czuć się zawiedziony, gdyż obfity w wybory i drogi do zwycięstwa system Wyspy Skye pozwala na mnóstwo dobrej zabawy i godziwego główkowania.
Design
Jeśli chodzi zaś o wykonanie i zawartość to w pudełku znajdziemy całkiem sporo materiału niezłej jakości – w tym specjalny worek do przechowywania kafelków oraz pakiet składanych zasłonek wraz z zapasową – ot gdyby jakimś cudem jedna nam przepadła. Mamy również planszę punktacji oraz trochę żetonów i drewniane pionki. Trwałość? Rozegrałem sporo partii i nie zauważyłem większych śladów użytkowania. Ogólnie elementy są z dość grubego materiału i trudno je uszkodzić. Zatem za całokształt – zdecydowany plus. Co się tyczy samego wyglądu, tu odczucia mam mieszane. Stylem kreska przypomina mi trochę tą ze starych, strategicznych gier komputerowych. I o ile gra mi się dobrze i z czytelnością nie mam większych problemów, o tyle nie jest to do końca coś co ostatecznie mi się podoba. Nawet ciężko powiedzieć dlaczego, może po prostu bardziej 'dojrzały’ (i lepiej uporządkowany) wygląd spodobałby mi się bardziej. Nie znaczy to, że Wyspa Skye jest brzydka. Raczej troszeczkę nie w moim guście.
Zadra
Nie doświadczyłem wielu nieprzyjemności w trakcie swoich potyczek na Wyspie, toteż marudzenie będzie bardzo krótkie. Poza tym, że system działa po prostu sprawnie i bez zgrzytów posiada również jeden drobny mechanizm, który wydaje mi się delikatnie niezbalansowany. Otóż chodzi mi o rozwiązanie, które ma za zadanie wspomagać tych, którzy grają gorzej lub mieli skrajnego pecha jeśli chodzi o dobór kafli czy zarządzanie kasą. Od trzeciej rundy rozgrywki każdy kto na torze punktacji ma przed sobą pionek innego gracza – otrzymuje gratisowy przychód w postaci (w zależności od rundy) jednej, dwóch, trzech lub czterech monet za każdego gracza wyprzedzającego. I jest to nawet niezła opcja, szczególnie wtedy gdy służyć ma za koło ratunkowe. Jednak gdy spróbować na siłę wykorzystać ją do swoich korzyści… może okazać się trochę zbyt mocna. Skąd taka opinia? Otóż wszystko wygląda dobrze gdy ktoś słabszy odstaje bardzo, zwyczajowo mu 'nie idzie’ i traci kilka/kilkanaście oczek na torze punktacji. Ale co jeśli gramy poprawnie, a nawet celująco, specjalnie trzymając się w środku stawki lub obstawiając strategię długofalową, by zapunktować na maksa z końcem partii? Będąc jedną pozycję za przeciwnikami wciąż dostaniemy złoto, a przy kilku graczach będzie to wcale niemało. W ostatecznym rozrachunku bywa że dzięki takim przebiegłym oszczędnościom możemy solidnie napsuć i wykupić naprawdę ważne kafle bez większych trudności.
CHOCIAŻ, pomimo wielu rozegranych gier wciąż waham się z oceną tego aspektu. W zamyśle ma balansować rozgrywkę i często faktycznie to robi. Nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że darmowe żetony pieniędzy mogłyby płynąć nieco węższym strumieniem, w trochę mniejszych wartościach.
Dużo, mało, wszystko jedno
I finalnie chcę poruszyć jeszcze kwestię skalowalności, czyli tego jak Wyspa działa przy różnej liczbie grających. I tu kolejny pozytyw – nie odnotowałem problemów w żadnym ogrywanym zestawieniu. Mniej, czy więcej człowieka przy stole, co za różnica. Całość ciągle działa jak najbardziej prawidłowo. Gdy jest tłoczniej poszerzają się możliwości, bo w fazie kupowania pojawia się więcej kafli i gra ewentualnie odrobinę spowalnia – ale to coś za coś. Przy zmaganiach jeden na jeden zawęża się pole wyboru i trochę łatwiej wpłynąć na ruchy rywala. Nieco prościej kontrolować jego poczynania i śledzić zmiany w królestwie. Ostatecznie tak czy inaczej Wyspa Skye w pełnej rozpiętości zachowuje stałą, wysoką jakość.
Wnioski:
W podsumowaniu nie będę się specjalnie rozpisywał. W mojej ocenie wyspa Skye to zdecydowanie udana gra, o prostych zasadach, przystępnym czasie rozgrywki oraz łącząca wiele ciekawych i dobrze wykorzystanych mechanizmów. Konstruowanie powierzchni z kafelków terenu sprawdzało się już wcześniej, a uzupełnione o fajny system punktowania wydaje się działać jeszcze lepiej. Wielkie pole manewru i możliwości rozbudowy swojego 'trawnika’ bardzo mi się podobają, a regrywalność jaką otrzymuję w stosunkowo niewielkim pudełku to dla mnie olbrzymia zaleta. Tytuł jako całokształt oceniam bardzo wysoko i myślę, że z przyjemnością powrócę do niego jeszcze nie raz.
Jednym zdaniem:
Nieskomplikowana gra w kupowanie i układanie kafli – o łatwych zasadach, oferująca wiele dróg do zwycięstwa i zapewniająca nielichą regrywalność.
Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa Lacerta. Dzięki!