Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarz gry otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Lacerta.
Jakkolwiek nie próbowałbym tego zmienić – karcianki chyba na zawsze pozostaną moim ulubionym rodzajem gier. Od nich zaczęły się pierwsze westchnienia do kawałków kolorowego kartonu i jeśli kiedykolwiek się skończą, to pewnie właśnie również na nich. Pomimo upływu lat spędzonych przy stole wciąż najbardziej cieszą mnie karty i przedkładam je ponad każdy inny bezprądowy tytuł. Dlatego też zazwyczaj wszelkie tytuły z tej 'szuflady’ mają pierwszeństwo przed pozostałymi jednocześnie mając delikatnie większą szansę przypaść mi do gustu. Raz po raz jakieś zwykle małe pudełko przypada mi do recenzji i próbuje wypełnić nadzieją na kolejny hit i długie godziny rozgrywki. Nie ma co ukrywać, że efekt bywa różny. Często jednak jest przynajmniej przeciętnie. Jak było w przypadku O mój Zboże? Szybko i z zainteresowaniem, bo już po pierwszej partii wyrobiłem wstępną opinię. Kolejne tylko potwierdziły diagnozę, a jej zarys i wnioski przeczytać możecie tuż poniżej.
Info:
Autor: Alexander Pfister
Polski wydawca: Lacerta
Liczba graczy: 2-4
Czas gry: ~30 minut
Na sucho, czyli fragment o zasadach:
Podczas rozgrywki w O mój Zboże (albo w Oh my Goods! jak kto woli) zarządzamy kartami. W grze występuje ich kilka rodzajów: mamy karty pracowników oraz pomocników, mamy też budynki/surowce, gildie i startowe kopalnie węgla. Co bardzo ważne, większości z nich użyć możemy na różne sposoby. I tak, dla przykładu: budynek może pełnić rolę surowca, wytworzonego dobra lub właśnie struktury. Całość toczy się wokół schematu pór: dnia i nocy. W ich trakcie gracze odkrywają zasoby, planują prace dla swoich robotników czy też stawiają budynki, produkują i zatrudniają dodatkową pomoc.
Kręgosłup rozgrywki opiera się na rozbudowywaniu 'gospodarstwa’ o nowe obiekty, by później produkować w nich (z użyciem surowców) materiały o różnej wartości. Te zaś przetwarzać możemy dzięki specjalnym łańcuchom produkcyjnym (pozwalającym zwielokrotnić możliwości wyrobnicze maszyn). Podczas gry przydatni okazują się dodatkowi pracusie – o ile oczywiście spełnimy odpowiednie warunki by ich zatrudnić. Odkrywanie powiązań między maszynami i wykorzystywanie ich do optymalnej produkcji – to niezwykle ważny aspekt O mój Zboże.
Na koniec partii przyjdzie nam zapunktować za zbudowane karty oraz za sprzedane materiały. Kto zbierze najwięcej punktów zwycięstwa – rzecz jasna: wygrywa.
Do czytania przystąp:
To będzie krótki tekst. I zwięzły.
O mój Zboże to gra mała, kompaktowa, po wciśnięciu w portki – dopasowana do kieszeni – tak w razie gdybyś chciał zabrać ją ze sobą na dłuższy wypad za miasto albo gdzieś w gości. Ogólnie byle z dala od złośliwych powiewów wiatru. A że to całkiem niezły pomysł wziąć ją do towarzystwa to już druga sprawa. W życiu nie spodziewałem się, że gra o tak dość… wyjątkowej nazwie zamknięta w skromne opakowanie nieść może ze sobą tyle fajnej zabawy. Niby już wcześniej obiło mi się o uszy imię autora i wiem, że Lacerta wydaje niezłe tytuły, ale dopiero po podpowiedziach znajomego zdecydowałem się ją sprawdzić. 'Zboże’ zaskoczyło mnie bardzo pozytywnie, choć po prawdzie nie od razu. Pierwsze próby z nauczycielem z wydawnictwa, na Festiwalu Gramy, były nieco… oporne. I pomimo prościutkich i 'jadalnych’ zasad gra na przywitanie niemal powaliła mnie na kolana. Kiedy zobaczyłem moc małych obrazków, w różnych kolorach, kształtach, upchanych po kilka na każdej karcie… kompletnie straciłem orientację – co zrobić z tym, jak z tamtym, po co tu, kiedy to? Na szczęście szybko okazało się, że na część oznaczeń nie muszę zwracać zbyt często uwagi, a ilość obrazków wcale nie przytłacza gdy trochę dłużej się im przyjrzeć. To co jednak sprawiać trudności już może, przynajmniej na samym początku, to ilość możliwości. Co zbudować i kiedy, gdzie próbować produkcji i czy warto w danym momencie ryzykować – tego nauczyłem się dopiero po dłuższym czasie. Stawianie budynków i produkcja to bardzo ważna część gry, a podjęcie decyzji co warto wystawić i gdzie wcale nie musi być oczywiste. Osobiście cenię sobie to, że przy O mój Zboże muszę pokombinować i doszukać się w kartach powiązań, które będą dla mniej najbardziej optymalne. To wielki plus i coś czego w tak małej karciance ani myślałem znaleźć. Z drugiej strony generuje to, przynajmniej w moim przypadku, pewne spowolnienie rozgrywki. Zazwyczaj chwilę zajmuje mi rozplanowanie ruchów – co i jak ułożyć. Skutek? Po stołujących znajomych często po prostu widać, zwykle raczej nieme, emocje (czytaj: nerwy).
Do pracy!
To co mocno kojarzy mi się z O mój Zboże to regrywalność. Choć schowana w pudełku talia kart nie jest aż tak gruba, bo to jedyne 110 sztuk, zawarte na nich opcje są świetnie skrojone. Combosy jakie można tworzyć są dobrze zbalansowane i w dużej części nawet dość logiczne. Grzebanie za połączeniami i wytwarzanie materiałów za które później możemy budować dalej, więcej i ostatecznie zdobywać punkty to coś wybitnie fajnego, esencja gry. A gdy już uda się odpalić zagrany łańcuszek – i posłużę się tu przykładem: ze zboża i gliny (jeśli to faktycznie jest glina :>) uzyskać mąkę i uruchomić dodatkową produkcję – przerobić węgiel i mąkę w chleb, by później dalej za pieczywko machnąć… naczynia? Mała satysfakcja i uciecha z dobrze zarobionej kasy.
Wygląd
Wykonanie jest estetyczne (choć z początku układ zdaje się być trochę nieczytelny), spokojne i mocno kojarzy mi się z Agricolą. To wiejski temat, który ciężko na dobrą sprawę poczuć, bo i tak skupiamy się na dolnej części karty i jej właściwościach aniżeli barwnym obrazku. To nic, gra jest raczej krótka i (raczej) dynamiczna, zatem nie traciłem czasu na egzaminowanie grafik i próbę wczucia się w klimat. Bo i po co? Jest po prostu ok.
Martwiłem się trochę białą obwódką i koniecznością intensywnego obłapiania kart, ale niepotrzebnie. Z nieznanych mi przyczyn 'Zboże’ po całkiem solidnej liczbie partii trzyma się nieźle, właściwie bez uszkodzeń. Wiadomo, rzecz to ciężka do przewidzenia, ale jak na razie udaje mi się utrzymać grę w dobrej kondycji bez użycia koszulek.
Pech
Po tylu superlatywach trudno nagle okrzyknąć O mój Zboże grą słabą czy nudną. Nie. Co nie zmienia faktu, że jest podatna na kapryśną losowość. Nie mamy wpływu na to czy pożądaną przez nas kartę zgarnie siedzący obok kumpel, czy może trafi na stos surowców naszego budynku. Podobnie jest z odkrywanymi co turę zasobami do produkcji – co jeśli akurat bardzo potrzebujemy drewna, a to ze złośliwą radością zakopało się w talii? Możemy próbować wytwarzania 'na lenia’, czyli za jeden zasób mniej, ale też wyrabiając pojedynczy tylko materiał. Drobna to kontrola, która czasami działa, choć czasami również… nie działa. Ostatecznie zawsze możemy próbować stawiania struktur niekoniecznie bardzo nam potrzebnych, ale zwyczajnie opłacalnych. Jednocześnie produkując mniej lub nie zawsze to co byśmy chcieli. W razie czego dodatkowym narzędziem do okiełznania losu jest również opcja wymiany kart na początku rundy, zatem nie jest znowu tak najgorzej. Tak czy inaczej pech nie rozwala doszczętnie rozgrywki, ale wpływ na nią może 'jakiś’ mieć.
Pieniądz
Nie zwykłem odwoływać się do zasobności portfela i kosztów planszówki. Nie przypominam sobie bym robił to wcześniej, a jeśli już to pewnie sporadycznie. W przypadku O mój Zboże sięgnę jednak do jego ceny. Łał. Mnie udało się dorwać pudełko za mniej niż 30 złotych… w zamian otrzymując potężną regrywalność, mnóstwo przyjemnego móżdżenia i po prostu fun z zabawy kartami. Nie sposób nie wytknąć grze palcem – hej, za taką kasę tyle dobrej gry w tak małym opakowaniu?
Interakcja
A właściwie jej brak. Wpłynąć na przeciwnika jest niezwykle ciężko – może podbierając mu kartę pomocnika zanim sam zdąży go kupić albo… budując szybciej struktury (po 8 budynku rozgrywamy ostatnią turę). Jest tego niewiele, choć osobiście kompletnie nie odczułem by był to problem. Być może zbyt mocno pochłonęła mnie produkcja. Ciężko powiedzieć, po prostu nie zwróciłem na to uwagi.
Suma:
I na zakończenie rozprawy pora zasiąść do wniosków.
Małe to i łatwo zapodziać, ale i dobrze zabrać ze sobą na dalszą bądź bliższą wyprawę. Łatwe reguły, krótki czas rozgrywki i duża regrywalność to tylko niektóre pozytywne cechy 'Zboża’. Gra to świetnie nadająca się na typowy filer, wypełniacz pomiędzy większymi tytułami lub w sam raz na wolne kilkadziesiąt minut. To co urzekło mnie w niej najbardziej to chyba to przyjemne zaskoczenie, że niewielki pliczek kart może tak dużo. Że właściwie prościutki mechanizm przetwarzania i odpalania łańcuchów daje grze sporego 'kopa’ i mięsistą rozgrywkę. No i… przy względnie niskich kosztach zakupu… O mój…!
Małe, szybkie, regrywalne, pełne fajnych kombinacji i budowania małych combosów – choć ostatecznie trochę jednak losowe.
Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa Lacerta! Dzięki!