Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarz gry otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Black Monk.
Munchkin to taka duża marka w świecie karcianek i planszówek, która od lat uzupełniana jest o nowe edycje maści przeróżnej. Główna linia gry osadzona jest w tak wielu rozbieżnych tematycznie światach, że nie potrafię wyliczyć nawet połowy z nich. Gdzieś pomiędzy znalazł się również Munchkin planszowy oraz dzisiejszy rodzynek… Munchkin Lista Skarbów. Piszę: rodzynek, bo to nie tylko twór odmienny od reszty, ale także dosyć drobnej budowy. Mamy tu do czynienia z grą na bazie dość znanej karcianki: List Miłosny. Co wyszło z połączenia obu tytułów i co o tym sądzę? Poczytajcie.
Info:
Autor: Seiji Kanai
Polski wydawca: Black Monk, Bard
Liczba graczy: 2-4
Czas gry: ~20 minut
W skrócie i ogółem – o zasadach:
Reguły działania Listy Skarbów to właściwie prościzna. Wiele orbituje tu wokół dobrego zarządzania kartami na ręce. Talia z której gracze je dociągają składa się całościowo z szesnastu. Po przygotowaniu rozgrywki będzie ich odrobinę mniej. Znajdują się tam karty o różnym działaniu – część z nich występuje w kilku kopiach. Grę rozpoczynamy z jedną na ręku, zaś w każdej swojej turze dobieramy drugą. Natępnie wybieramy, którą z nich chcemy zagrać i robimy to wprowadzając efekt jej działania w życie. W ten sposób możemy np. podejrzeć rękę innego gracza, zmusić kogoś do odrzucenia konkretnej karty, zamienić rękę z wybranym przeciwnikiem itd. Runda kończy się w momencie, gdy tylko jedna osoba nie odpadła z rozgrywki lub po turze gracza, w której skończył się stos do dociągania.
Rundę wygrywa ocalały lub gracz z najwyższą liczbą na karcie. Zabawę powtarzamy do momentu uzyskania konkretnej liczby zwycięstw. Dla przykładu, grając we dwójkę proponowanym limitem jest siedem wygranych.
Wrażenia, refleksje, szczegóły:
Wykonanie:
Estetyczne i bardzo w klimatach Munchkina. Nie spodziewałem się niczego innego. Mała instrukcja i pliczek kart zamknięto w niewielkim pudełeczku, a wszystko pokryto barwami Munchkinowego uniwersum. Jedyne 'ale’ mam do opakowania (i tak zapewne się go pozbędę) bo jest z miękkiego materiału i nie wygląda na specjalnie trwałe.
Fajnym uzupełnieniem jest dodatkowa karta do oryginalnego Munchkina. Przyjemna rzecz, która może przydać się posiadaczom podstawowej wersji.
Czas rozgrywki:
Krótki. To lekka gra o bardzo szybkim przebiegu. Tura nie przeciąga się właściwie wcale. W związku z tym, że do podjęcia jest stosunkowo prosta decyzja, tury rozgrywa się sprawnie. Owszem, warto zerkać na poczyniania przeciwników, ale nie jest to bardzo obciążające – w końcu kart nie jest znowu tak dużo.
Klimat:
No nie wiem, nie czuję go właściwie wcale. Nadal śmieszy mnie Munchkinowe poczucie humoru i myślę, że to duży plus dla gry – obranie właśnie tego kierunku i mix z Listem Miłosnym. Ale co do samego wczuwania się w poszukiwacza skarbów… no nie, nie bardzo :).
Regrywalność:
Ok! Ze względu na 'hyżość’ gry i króciutki czas na partię regrywalność powinna być dobra. To własciwie mus. I tak też jest, szczególnie w szerszym gronie graczy. Na trzy i cztery osoby gra się fajnie, a losowy układ kart oraz możliwości dedukcji i kalkulacji tego co mają przeciwnicy daje dużego kopa regrywalności. Jak na bardzo skromny filler sądzę, że jest co bardzo poprawnie.
Próg wejścia (przystępność):
Bardzo niski. Munchkin Lista Skarbów to przerywnik, 'kieszonkowiec’, którego nauczyć jest bardzo prosto. Instrukcja nie bez powodu ma tak niewielkie rozmiary. Gry można nauczyć się w iście ekspresowym tempie.
Interakcja:
Bardzo duża. Wszystko obraca się tu wokół wymiany kart i oddziaływania na rywali. Szczególnie dobrze czuć ją w pełnym składzie. Wtedy możliwość blefowania, dedukcji i rozszyfrowywanie rywali jest znacznie bardziej 'miodne’ i przyjemne.
Losowość:
Umiarkowana i myślę, że ze sporym znaczeniem dla gry. Dociąg ma znaczenie i pechowe dobranie może być powodem trudniejszej przeprawy przez partię. Na szczęście, w razie czego raczej nie przyjdzie nam długo czekać na nowe rozdanie.
Skalowalność:
Nie podoba mi się rozgrywka na dwie osoby. Tu gra trochę kuleje. Zdecydowanie lepiej bawiłem się w trzy i cztery osoby. Mechanika Listy Skarbów to dla mnie tytuł na liczniejszą grupę – bo dedukcja, bo eliminowanie, bo zgadywanki, blefowanie, obserwacja innych graczy i dużo interakcji… Jakoś na parę zupełnie tego nie czuję.
Podsumowanie:
Za każdym razem, gdy widzę jakąś nowinkę zatytułowaną hasłem Munchkin to nie mogę wyjść z podziwu jak dużo jeszcze da się z niego wyciągnąć. Lata mijają, a ten jakby nie dawał za wygraną, dalej powraca w kolejnych odsłonach. Jakby zupełnie nie chciał się zestarzeć. I tak też ubrany w szaty Listu Miłosnego znów dał o sobie znać. Uważam, że połączenie obu tytułów wyszło całkiem nieźle. Nutka humorystyczna i świetne obrazki dobrze pasują do gry i kojarzą się również nienajgorzej. W końcu zarówno podstawowy Munchkin jak i ten tutaj mocno stawiają na interakcję.
Co więcej gra jest szybka i łatwa w odbiorze, co czyni z niej fajny kieszonkowy filler, który bez przeszkód mogę przetransportować w kieszeń i w odpowiednim momencie po prostu wyciągnąć. Nawet skrajnie pechowe sytuacje, które mogą położyć partię graczowi nie wydają mi się strasznie negatywne – głównie ze względu na krótki czas rozgrywki. Z drugiej strony mechanicznie już coś takiego przerabiałem, więc to dla mnie nie nowość.
Ostatecznie jednak, jak na filler i to z fajnym tematem – dla mnie bomba.
Najbardziej lubię (mocna strona):
Szybkość gry oraz proste zasady. Płynność. To, że mogę sobie w Listę Skarbów zagrać prawie wszędzie, a nowego gracza włączę do zabawy bez najmniejszego problemu.
Najmniej lubię (słaba strona):
Możliwość odpadnięcia z rundy bez szansy zareagowania. Gdy ktoś domyśli się naszej karty lub po prostu dobrze trafi, może wywalić nas z rozgrywki.
Dlaczego na TAK:
Bo dobrego fillera nigdy dość. Kompaktowe wymiary oraz błyskawiczna rozgrywka wraz z przystępną mechaniką – w sam raz na odpowiedni czas.
Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa Black Monk. Dzięki!