Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarz gry otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Egmont.
Kto by pomyślał, że kilka garści kanciastych kafelków, jakieś planszetki, trochę błyszczącej drobnicy, woreczek, klepsydra, kostka i już – dużo fajnej zabawy i radocha. Ubongo. Świetna, prosta, rodzinna gra, która świeci przykładem jak robić długowieczne, dobre gry bez prądu. Spieszę coś Wam o niej napisać!
Info:
Autor: Grzegorz Rejchtman
Polski wydawca: Egmont
Liczba graczy: 1-4
Czas gry: ~25 minut?
W skrócie i ogółem – o zasadach:
Zadaniem graczy jest jak najszybciej, z płytek różnych kształtów, ułożyć hm inne… kształty. Prawidłowe zapełnienie obszaru na małej planszetce w efekcie daje punkty – te zaś odzwierciedlone są w postaci znaczników, kryształków (częściowo losowanych z worka, częściowo zabieranych z toru rund). To jakie, ile i w jaki sposób zależy już od kolejności graczy oraz wybranego trybu punktowania.
Planszetki zmienia się co rundę, zaś wybór strony (łatwa/trudna) oraz turlnięcie kostką określa z jakiego zestawu elementów układający będą mogli skorzystać tym razem. Rozgrywka natomiast trwa rund dziewięć – na koniec zliczane są punkty i ten z uczestników, który zgarnie ich najwięcej – zwycięża.
Po więcej konkretów → do instrukcji :).
Wrażenia, refleksje, szczegóły:
Wykonanie:
Niezłe. Pod względem jakości trudno mieć jakieś zarzuty – jest solidnie, przejrzyście, choć właściwie również niewiele ponad to. I tak np. z jednej strony trochę szkoda, że plansze z zadaniami w końcu przetarły mi się odrobinę na krawędziach, a z drugiej są przy tym dość grube, mocne, wydaje mi się, że przetrwają długo w przyzwoitej kondycji. Ogólnie całe Ubongo daje radę, nawet pomimo tego, że nie do końca podoba mi się szata graficzna.
Aha, te kolory… nie radzę sobie z niektórymi, więc bez pomocy współgraczy miałbym gigantyczny problem, by je rozpoznać, przygotować rozgrywkę, policzyć punkty na koniec.
Czas rozgrywki:
Szybka, krótka, angażująca, dynamiczna. To tylko dziewięć rund (a wariant solo przewiduję grę na czas). Dziewięć rund żwawej rozgrywki, walki z czasem i ekspresowego kombinowania. Przeciętny czas partii jest zatem spoko.
Klimat:
To abstrakcyjna gra w układanie płytek i zbieranie kolorowego plastiku. Klimatu brak ;).
Regrywalność:
Są dwa warianty ułożenia pojedynczej planszy. Trudniejszy – z czterech części, i łatwiejszy – z trzech części. Do tego każda strona ma po sześć zestawów elementów jakimi da się ją ukończyć. Dodatkowo nie zapominajmy o presji czasu, tempie, niedługim czasie całej partii. To wszystko czyni z Ubongo grę o sporej regrywalności. A mnie bardzo się to podoba.
Próg wejścia (przystępność):
Niziutki, bardzo niziutki. Reguły mieszczą się raptem na jednej kartce, więc ich przeczytanie powinno zająć moment, wyjaśnienie również. To łatwo przyswajalna planszówka, w której zabrakło miejsca na niepotrzebne skomplikowanie. I super, bo tak być powinno.
Negatywna interakcja:
Spora i bardzo emocjonująca, ale pod warunkiem, że… mamy równorzędnych rywali. Jeśli nie, rozgrywka może być jednostronna i nudna. Wyzwanie pod postacią mocnych przeciwników to ważny element tej gry.
Losowość:
Znaczna, ale dobrze wykorzystana. Napędza grę, sprawia, że rundy są różne i nie układamy wciąż tego samego. W tym aspekcie nie mam co do niej żadnego 'ale’. To gdzie owe 'ale’ już mam to oparcie o losowość systemu punktacji. Dociąganie znaczników z woreczka zupełnie do mnie nie przemawia. Takie branie w ciemno może spowodować niepotrzebne dysproporcje – np. gdy pierwszy gracz weźmie z toru rund szafir za trzy punkty i z worka bursztyn za jeden, będzie miał tyle samo punktów co czwarty w kolejności uczestnik, który wyciągnie tylko jeden kamyk – rubin za cztery.
Na szczęście jest też alternatywny sposób punktowania zapisany w instrukcji.
Podsumowanie:
Fajne to Ubongo, fajne. Przyjemna planszówka, świetna jako filer, wypełniacz pomiędzy większymi tytułami albo na familijną, lekką rozgrywkę. Może dobrze wypaść w roli imprezówki i jako tytuł wprowadzający nowych graczy do 'świata planszówek’. Proste zasady oraz duża regrywalność to mocne zalety tej gry, które powodowały, że w Ubongo grałem z chęcią. Współzawodnictwo o bycie najszybszym i zebranie największej liczby punktów jest nie tylko ekscytujące, ale momentami także zabawne, śmieszne – np. wtedy gdy zdarzało się, że pozornie proste układanki okazywały się trudnym wyzwaniem i długo po czasie kombinowaliśmy z ich ukończeniem. A to przecież tylko cztery elementy… 🙂
Jednak nie wszystko mi się tutaj podoba. Mógłbym trochę ponarzekać na kolory przez które miałem trudności podczas samodzielnego przygotowywania partii. Albo na podstawowy system punktacji, bo niestety mi 'nie leży’… albo, że bez równorzędnych przeciwników czasami się przy Ubongo nudziłem… ale nie będę się o tym rozpisywał, bo gra ostatecznie mi odpowiada. Wymienione niedociągnięcia nie są bardzo uciążliwe i nie przysłaniają mi porządnej całości. Kończąc więc – to klawa planszówka przy której bawiłem się nieźle.
Najbardziej lubię (mocna strona):
Prosta mechanika.
Najmniej lubię (słaba strona):
Problem z kolorami, system punktacji.
Dlaczego na TAK:
Kiedy nadarzy się dobra okazja mogę zagrać, bo to szybki, prosty i łatwy do wyjaśnienia tytuł.
Recenzja dokonana dzięki uprzejmości Kraina Planszówek. Dzięki!