Łapaj sznurka!… recenzja gry Król Ozo!

Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarz gry otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Lacerta.

To będzie recenzja trochę inna niż zwykle – pominę typowe dla mnie akapity, bo szczegółowa rozpiska raczej się tym razem nie sprawdzi. Bo i gra jest dość nietypowa.

Info:

Polski wydawca: Lacerta
Liczba graczy: 2-5
Czas gry: kilka-kilkanaście minut?

Króla Ozo odebrałem króciutko po premierze i muszę przyznać, że zaskoczył mnie już na samym początku. Niewielkie pudełko nie prezentowalo się ani specjalnie ładne, ani jakościowo dobrze. Pomyślałem – 'oho, świetnie się zapowiada…’. Szczęśliwie po wypakowaniu elementów – płóciennej płachty, instrukcji oraz sznurków z koralikami – z wątpliwej trwałości kartonika, okazało się, że Król Ozo wcale taki kiepski pod względem wykonania nie jest. Płachta z gumką i guzikiem służyć może zarówno jako mata do gry (rzucanie sznurków z plastikowym wykończeniem np. na szklany stół niekoniecznie musi być rozsądnym pomysłem) oraz jako opakowanie całej gry. Fajne rozwiązanie? Fajne. I całkiem wygodne.

Co zaś tyczy się sznurków z zakończeniami – są ok. Nie znam się na tym, ale na moje oko całość ma się po prostu prawidłowo. Plus napewno należy się za zabezpieczenie niektórych plastikowych koralików – oklejono je, jak sądzę, by nie uszkodzić farby.

Dobra, zatem pierwsze spotkanie za mną. Pora chwycić instrukcję i poznać reguły. Kolejne zaskoczenie. Instrukcja jest napisana w sposób, który zupełnie mnie nie przekonuje. Styl, który ma chyba podkreślić nietypowość gry niestety mnie nie rozbawił – wręcz przeciwnie. Czytało się go topornie. Choćbym nawet bardzo chciał, to nie mogę powiedzieć, że forma: 'ja być, ja chcieć, musieć zrobić cośtam’ jest spoko.

Ważne natomiast jest to, że reguły nie należą do skomplikowanych, więc przyswoiłem je z łatwością. Wytłumaczyłem też. To prosta gra na refleks, która polega na wyciągnięciu odpowiedniego sznurka zanim zrobią to inni gracze. O pomyłkę nie trudno, ale gdy nikt z grających nie wyłowi właściwego – rundę wygrywa ta osoba, która wzięła najdłuższy. Na koniec partii natomiast triumfuje gracz, który zebrał najdłuższy, połączony z kilku, sznurek z koralikami – i tu bajer: końcówki da sie ze sobą spiąć.

Co zatem myślę o rozgrywce w Króla Ozo? Cóż, nie spodobała mi się. Zagrałem kilka razy i przekonałem się, że to nie jest zabawa dla mnie. Raz, że mam problem z określeniem kolorów (uhh, daltonizm). Dwa – jakoś mnie to zwyczajnie nie kręci.

Ale! Grając w Ozo zaobserwowałem pewną prawidłowość. Pomimo tego, że razem ze współgraczami nasze partie trwały raczej krótko i bodaj nie zdarzyło mi się natychmiast zaczynać kolejnych, to jednak w większości (a może i za każdym razem…) dużo się przy tym śmialiśmy. Coś w Królu Ozo jest, że wywołuje uśmiech na ustach. Co prawda tylko na chwilę, ale jednak.

Podsumowując: To szybka, prosta gra o całkiem niezłym wykonaniu i niewielkich rozmiarach. Podejrzewam, że mogłaby się nieźle sprawdzić na wyjazdach czy wyjściach do znajomych lub 'na miasto’. Nie widze problemu, by spakować ją w kieszeń czy do plecaka i mieć przy sobie 'w razie gdyby’. Niestety mnie nie przekonała – nie wzbudza we mnie większych emocji, nie ciągnie mnie, by w nią zagrać. Szkoda.

Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa Lacerta. Dzięki!