Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarz gry otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Osprey Games.
Nie mogłem się doczekać, kiedy zacznę pisać ten materiał. The Lost Expedition przypadła mi do gustu, oj przypadła! Łał.
Info:
Autor: Peer Sylvester
Liczba graczy: 1-4
Czas gry: ~30-60 minut?
W skrócie i ogółem – o zasadach:
Chodzi o to, żeby przetrwać w dżungli. I nie tylko przetrwać, ale też dotrzeć do El Dorado. Z przynajmniej jednym żywym uczestnikiem wyprawy.
Gracze prowadzą trzyosobową grupę odkrywców na wyprawę, w trakcie której przyjdzie im zarządzać posiadanymi zasobami (resources) i umiejętnościami (expertise). Pojedyncza runda dzieli się na poranek oraz wieczór, w trakcie których gracze będą musieli wykładać karty z ręki. Jeżeli chodzi o poranek to wyłożone karty układa się numerami od najniższego do najwyższego, a wieczorem pozostają one w takim układzie, w jakim zostały wystawione.
Karty rozpatrujemy po kolei – bierzemy pod uwagę symbole w ramkach. Te w żółtych trzeba rozpatrzyć wszystkie. Spośród tych w czerwonych wybieramy tylko jedną, a resztę ignorujemy. W niebieskich są opcjonalne.
A co może się wydarzyć podczas przedzierania przez dżunglę? Różnie. Przykłady? Proszę: często natrafimy na utratę lub zyskanie zasobu/ów – zdrowia, żywności, nabojów. Mogą trafić się jakieś umiejętności – np. obozowanie, nawigacja. I odwrotnie, bardzo możliwe, że będziemy musieli też je tracić (oddajemy wtedy wcześniej zdobytą kartę z odpowiednim symbolem, odejmujemy jeden żeton zdrowia z postaci z tą umiejętnością lub dwa z postaci z inną). Bywa, że wybierzemy symbol pozwalający poruszyć się w kierunki El Dorado albo taki, który zmusi do wyłożenia nowej lub usunięcia jakiejś karty w rzędzie. A to oczywiście nie wszystko… 🙂
Ważne: są trzy tryby rozgrywki – kooperacyjny, solo i jeden na jeden. Zasady w każdym przypadku różnią się nieznacznie, spora ich część pozostaje niezmienna.
Po pełny zapis reguł odsyłam do instrukcji.
Wrażenia, refleksje, szczegóły:
Wykonanie:
Na początek: pudełko. Bardzo fajne, bo otwiera się jak książka – do boku. Z zewnątrz prezentuje się świetnie – jakby gra już z tego miejsca zapraszała na przygodę drzemiącą w środku. Uchyliłem i wyjąłem sporego rozmiar karty o pięknych obrazkach. Łał, bardzo na plus! A ich jakość? Grałem dużo, a one trzymają się całkiem nieźle. Owszem, krawędzie delikatnie się pozdzierały, ale biorąc pod uwagę ile razy je tasowałem i jak często były używane – jest ok. Choć pewnie wcześniej czy później zdecyduję się ubrać je w folię ochronną.
Aha, są też żetony – dość małe i wolałbym żeby były kapkę większe.
Czas rozgrywki:
Krótki. Gra się sprawnie i nawet jeżeli przychodziły momenty dłuższego zastanowienia, kombinowania jak sobie na wyprawie poradzić to i tak tylko nieznacznie przeciągało to partię. The Lost Expedition śmiga szybko, w tej kwestii nie mam na co narzekać.
Klimat:
A jest. Może nie jakoś szczególnie silny, bo więcej czasu zajmowało rozgryzanie jak przetrwać w niezbyt przyjaznych okolicznościach… ale klimat ewidentnie daje radę. Można przyjemnie zatopić się w tej krótkiej, małej, acz wciągającej wyprawie w głąb zieleni pełnej niebezpieczeństw. Na plus więc.
Regrywalność:
Wspomniane już trzy warianty rozgrywki i wyraźna losowość powodują, że poszczególnie partyjki wystarczająco się od siebie różniły, bym chętnie wracał do The Lost Expedition. Z początku pochłonął mnie tylko tryb współpracy. Dopiero później rozłożyliśmy ten 1 vs 1 i… okazał się nawet ciut ciekawszy. Solo odpuściłem, ale może jeszcze kiedyś spróbuję. Tak czy inaczej dzięki tym możliwościom regrywalność zdecydowanie zyskuje i ma się dobrze.
Próg wejścia (przystępność):
Niski. Zasady są proste, a instrukcja dość krótka. Moje wyjaśnianie nigdy nie zabrało wiele czasu, startowaliśmy zawsze bez problemów. Z drugiej strony pokonanie gry wcale nie jest łatwe, nawet na poziomie Normal. Hard natomiast jeszcze na mnie czeka… :).
Negatywna interakcja:
W wariancie kooperacyjnym oczywiście jej nie ma. Zaś mierząc się jeden na jeden negatywne zagrania są odczuwalne w umiarkowanym stopniu. Gracze mogą układać dwie ścieżki w dżungli, a później decydują kto pójdzie którą. W związku z tym, że obie strony uczestniczą w wykładaniu kart przez co mają wpływ na to co trzeba będzie przejść w danej rundzie, taka interakcja wydaje mi się bardzo fajnym rozwiązaniem. Podoba mi się.
Losowość:
No cóż, duża. Kształtuje rozgrywkę i poziom trudności partii. Czasami pozwala bez trudu dobiec do El Dorado i cieszyć się wygraną, a czasami nie… woli rzucić kłody pod nogi, które wywracają wyprawę w ekspresowym tempie. Drużyna nie zdąży się rozpędzić, a to już koniec gry. Taki urok The Lost Expedition. I jak się dobrze zastanowię to chyba mi to nawet nie przeszkadza.
Podsumowanie:
No i jakie mogą być wnioski? Wpadłem po uszy i już. The Lost Expedition to świetny tytuł 'na chwilę’, świetny na spotkanie z początkującymi graczami, świetny w wariancie head-to-head. Sądzę, że bez trudu powinien sprawdzić się jako gra wprowadzająca, gateway. Ale jest też wymagający, z powodu ewidentnej losowości, co bardzo mi pasuje. I klimatyczny, a to w dużej mierze dzięki pięknej szacie graficznej czy budowanej przez graczy małej, kooperacyjnej przygodzie (chociaż w formie pojedynku też nie jest najgorzej). Chętnie sięgałem po The Lost Expedition, chętnie wyciągałem na blat, tłumaczyłem reguły i goniłem za trudną do osiągnięcia metą – Lost City of Z. Emocji, choć przyznam, że stonowanych, nie brakowało. Frajdy – nie brakowało. Dyskusji nad stołem, śmiechów i wzdychania z niezadowolenia też. To fajna, mała, szybka gra. Gra może nie wyjątkowa, ale interesująca, obfitująca w ciężkie wybory. W podejmowanie decyzji między złym, a gorszym. Takich znalazłem tu na pęczki – i to jest super.
The Lost Expedition to bez wątpienia jeden z lepszych tytułów za które miałem okazję się złapać w ostatnim czasie. Już zastanawiam się nad dodatkiem, który przedłużyłby jego żywotność i nieco rozbudował. Mam nadzieję kiedyś go sprawdzić. Do tego czasu pozostaje mi zabawa podstawką. Wróć – zabawa świetną podstawką.
Najbardziej lubię (mocna strona):
Różne warianty rozgrywki, szata graficzna.
Najmniej lubię (słaba strona):
Czasami może trochę zbyt krótkie partie – jak 'nie pójdzie’.
Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa Osprey Games. Thanks!