No to lecim, kierunek: Spes! O grze Black Angel

Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarz gry otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Rebel.

Info:

Autorzy: Sébastien Dujardin, Xavier Georges, Alain Orban
Polski wydawca: Rebel
Liczba graczy: 1-4
Czas gry: ~60-120 minut?

W skrócie i ogółem – o zasadach:

W Black Angel gracz wciela się w sztuczną inteligencję biorącą udział w zarządzaniu statkiem kosmicznym. Każdy operuje swoją grupą jednostek, ale wspólnym zadaniem jest doprowadzić statek do planety Spes, gdzie ludzkość ma kontynuować swoją egzystencję. W obliczu nieuchronnej zagłady Ziemi wydaje się to, no cóż, rozsądną decyzją.

Zabawa polega w dużej mierze na używaniu kości do wykonywania akcji. Tych dostępnych na planszy statku jest sześć, ale w miarę postępu rozgrywki może pojawić się dużo więcej, tyle że już w postaci kart umieszczanych na gwiezdnych pasach poza Black Angel. Gracze mogą używać kości przechowywanych w swoich sektorach oraz w sektorach współgraczy (o ile jakieś nie zostały zarezerwowane). Jednak pobranie takiej nieswojej kostki wiąże się z koniecznością poniesienia dodatkowej opłaty.

To ile razy możemy odpalić wybraną akcję zależy od wyturlanej wartości na kostce (od 0 do 3). Ważny jest też kolor, ponieważ determinuje on, co będzie dla na dostępne – żółte, zielone czy szare pola.

Jeżeli chodzi o akcje z kart – nad nimi nie będę się w tej chwili zbytnio skupiał. Napiszę tylko, że mogą być źródłem np. punktów lub zasobów (czasami przerabiania czegoś w coś innego). I co ważne: właściciel karty, gdy używa jej inny gracz, dostaje gratisowo pojedynczą akcję z takiej karty do wykorzystania.

Spośród sześciu opcji dostępnych na statku aż trzy działają bardzo podobnie, różnią się jedynie kolorem potrzebnej do odpalenia kości. Polegają mniej więcej na tym, by wystawić/poruszyć swój statek z robotem (wkładamy gościa na podstawkę) na pole pasa gwiezdnego i położyć tam kartę misji. Można też po prostu gdzieś podlecieć, by np. zadokować przy już wystawionej akcji. Wartość kostki w tym przypadku określa o ile pól możemy się maksymalnie poruszyć.

Trzy pozostałe akcje to:

  • usuwanie kart destruktorów – wartość na kości określa ilu możemy zabrać z planszy statku. Destruktorzy przeszkadzają graczom w wykonywaniu akcji – wystawia się ich (to kara za wykładanie kart poza statkiem) obok pól na kostki. Gdy gracz zachce z takiego skorzystać musi liczyć się z poniesieniem wskazanej na destruktorze kary.
  • Usuwanie znaczników uszkodzeń. Dodaje się je w efekcie pojawienia się destruktora. Jeżeli przy jakiejś akcji będą dwa uszkodzenia, przydzielana tam kostka traci jeden na wartości. Co ważne – zdobyte kostki uszkodzeń gracze zużywają na odpalanie pojedynczych żetonów technologii.
  • No właśnie – technologie. Dzięki akcji odkrycia możemy kupować ich żetony i dodać do swojej siatki (3 na 3). Gracze, zanim wykonają jakąkolwiek aktywację z użyciem kości mogą, choć nie muszą, uruchomić rząd lub kolumnę swojej siatki używając karty z ręki – w odróżnieniu od kostek uszkodzeń, kartą można aktywować grupowo, aż do trzech technologii z danej linii.

I jeszcze o technologiach: można grać w wariancie zaawansowanym, wtedy używamy obu stron tych żetonów. W podstawowym zaś tylko jednej. A co da się z ich użyciem zyskać? Na przykład: dociągnięcie karty, zdobycie jakiegoś zasobu, punkty, ruch robotem po polach pasów gwiezdnych.

Partia kończy się po tym jak dobierzemy ostatnią kartę z talii destruktorów, bądź po dotarciu do planety Spes. W przypadku tego drugiego warunku istotna jest kwestia sekwencji B. Choć gracze zdecydowanie częściej wykonują sekwencję A, czyli używają kostki do aktywowania akcji, to pozostaje jeszcze możliwość, w pewnym sensie, zresetowania swojej planszy z technologiami oraz ponownego turlnięcia kostkami, które nam przysługują. Gdy nie chcemy lub nie możemy wziąć już żadnej kostki, robimy właśnie sekwencję B. W efekcie (między innymi) odrzucimy karty, którymi (jeżeli w ogóle) uruchamialiśmy siatkę technologii odblokowując rzędy i kolumny do kolejnych aktywacji (przeniesiemy też kostki szczątków/uszkodzeń, które kładliśmy na technologiach – do naszych zasobów, mogą przydać się później) przesuniemy Black Angel bliżej Spes’u i turlniemy kości umieszczając je w swoim sektorze.

Po zagraniu jeszcze jednej ostatniej rundy zliczamy punkty i wyłaniamy zwycięzcę.

To oczywiście bardzo ogólny opis zasad. Po kompletne reguły odsyłam oczywiście do instrukcji.

Wrażenia, refleksje, szczegóły:

Wykonanie:
Gdy czytałem instrukcję, szczególnie przy fragmencie o przygotowaniu do partii wydawało mi się, że plansza Black Angel jest piekielnie nieczytelna. Że łatwo pogubić się z tym co i gdzie powinno się tam znajdować. Na szczęście to tylko pozory, bo po rozłożeniu i rozpoczęciu gry wszystko prędko stało się jasne. Inna sprawa, że wszelkiego rodzaju symboli jest całkiem sporo, nie każdy żeton czy kartę udało mi się samemu rozszyfrować.

Jakość komponentów oceniam na bardzo dobrą, oprawa i wygląd całości daje radę (choć jakoś wybitnie nie jest), więc finalnie gra mi się podoba, jest nieźle.

Czas rozgrywki:
To złożona planszówka. Możliwości jest mnóstwo. W swoim ruchu mamy nad czym główkować (a może być tego jeszcze więcej w wariancie zaawansowanym), co za tym idzie mając ręce pełne roboty nawet nie zauważałem jak czas przeciekał przez palce. Nie zmienia tego nawet dość dynamiczny model rozgrywki zakładający wykonywanie przez gracza tylko jednej sekwencji w swoim ruchu. Po nabraniu wprawy, rozruszaniu Black Angel system ciut przyspieszył, ale i tak czas rozgrywki daleki jest od krótkiego.

Klimat:
Drobny, ale jest. Da się poczuć smak międzygwiezdnej wyprawy. Fajnie, że destruktorzy obsiadają statek z różnych stron, fajnie, że śmigamy przez ‚paski’ przestrzeni kosmicznej powoli zbliżając się do majaczącej w oddali planety Spes. Klawe są małe stateczki, w które wkładamy figurki pilotów i śmigamy od planetk do planetki odkrywając tam nowe akcje.

Ale… prawda to, że nie zawsze udawało mi się na tym skupić i docenić koloryzujące grę drobiazgi – moją uwagę skutecznie odwracała pochłaniająca umysł kalkulacja tego co i jak zamierzam zrobić w tej czy kolejnej sekwencji.

Regrywalność:
Duża. Główkowania z mechanizmami rządzącymi w Black Angel jest całe mnóstwo. W dużej mierze dzięki wielu losowo składowym, na przykład: doborowi kart, turlaniu kostkami, dobieranymi żetonami technologii. Tryby maszyny generują znaczne zróżnicowanie – w zupełności wystarczające, by poszczególne partie pozostały długo ciekawe i angażujące. Nie, nie mam obawy o to, że gra może szybko się znudzić.

Próg wejścia (przystępność):
Myślę, że średnio wysoki. Jest trochę zasad do opanowania, ale nie czułem się nimi przytłoczony. Pewnie, nie jest to prosta gra, raczej nie dla początkujących, ale podejrzewam, że już Ci średnio zaawansowani mają spore szanse dać sobie z nią radę – tyle, że pewnie uznają Black Angel za planszówkę wagi ciężkiej. Zaawansowani zaś – nie aż tak bardzo ciężkiej.

I jeszcze podział na warianty podstawowy i zaawansowany. Fajnie, że taki jest, ale czy poziom trudności i złożoności w tym drugim wzrasta jakoś dramatycznie? Raczej nie…

Negatywna interakcja:
Są miejsca, gdzie możemy sobie przeszkadzać, są też takie, gdzie da się pomóc tak sobie jak i innym grającym. Jeżeli chodzi o negatywną interakcję to chyba najbardziej bolesna, momentami bardzo uciążliwa jest możliwość zabierania kości rywalom. Przez to, że większość jest dostępna dla wszystkich (bo rezerwować można tylko jedną na gracza) nierzadko dochodzi do mocnej rywalizacji o to kto pierwszy zgarnie co lepszą. Z drugiej strony klawo sprawdza się mechanizm, nazwijmy go pół kooperacji, czyszczenia kart destruktorów oraz kostek uszkodzeń (mogą obniżać wartości wyrzucone na kościach).

Losowość:
Przejawia się w wielu elementach mechaniki. Choćby podczas turlania kostkami czy w dociągania kart. Bywa różnie – czasami dobrze, czasami nieco gorzej. Zdarzyć się może, że wypadną nam słabe wyniki albo dobierzemy słabo na rękę. To nie katastrofa, bo da się zmieniać zarówno wartości tych pierwszych jak i używać w inny sposób tych drugich. Całościowo losowość oceniam poprawnie – napędza regrywalność, może być powodem pewnych trudności, może czasami frustrować, ale finalnie hm… jest ok.

Podsumowanie:

Mam super pozytywne odczucia po zmaganiach w Black Angel. Kapitalna gra. Każda partia bardzo mi się podobała, ze spokojem mogę więc napisać, że to jedna z lepszych planszówek do jakich dane mi było zasiąść w 2020 roku. Ciekawa, wciągająca, od strony reguł wcale nie tak skomplikowana jak mogło się wydawać. Kusi szeroką paletą potencjalnych decyzji nad których podjęciem trzeba się nieźle nagłowić. Co w tym chyba najważniejsze: owocem jest przyjemnie… hm… rewelacyjnie spędzony czas.

Świetnym zajęciem jest budowanie i egzekwowanie akcji z żetonów technologii, które w rzędach/kolumnach 3×3 składamy na swojej małej planszy. Aktywacja kartami (bądź uzyskanymi z akcji naprawczej statku czerwonymi kosteczkami) jest nie tylko ważną częścią gry (bo to źródło często wielu punktów czy zasobów) ale również sferą, w której pozbywamy się kart z ręki, co z kolei uszczupla nam możliwości wystawiania ich w eksplorowanym skrawku przestrzeni poza Black Angel. Już na tym etapie jest nad czym pomyśleć, a to przecież tylko opcjonalny fragment głównej sekwencji, poprzedzający akcję z kości.

To co następuje dalej też jest spoko – na co się zdecydować, co najbardziej mi się przyda. Kostka moja? Sąsiada? I jeszcze na jaką akcję ją wystawić (co nierzadko liczy się z przykrymi konsekwencjami nieuprzątnięcia wcześniej destruktorów oraz/lub uszkodzeń), jak ją wykorzystać? I tu ważne – przecież miejsc aktywacji może być ogrom, sami będziemy je tworzyć. Kombinowanie ile coś nam da, czy opłaca się już, czy lepiej później – może warto poczekać, a może braknie już czasu i trzeba się spieszyć? Wystarczy zasobów do odpalenie tej i kolejnych akcji, w jakiej kolejności spróbujemy użyjemy kości? Całe to planowanie jakie towarzyszy nam pod samego początku jest po prostu super, nawet jeżeli nie zawsze wychodzi tak jakbyśmy tego chcieli.

Nie będę się już powtarzał na temat wyglądu, ewentualnych spowolnień, regrywalności czy interakcji. Napiszę za to o wariancie solo. Ten niezbyt mi się spodobał. Z jednej strony fajnie, że jest i łatwo go zastosować. Gorzej zaś, że wydał mi się bardzo chaotyczny, a podbieranie kostek przez Hala, bo tak nazywa się nasz przeciwnik, momentami irytowało. Losowość w jego poczynaniach oraz masa punktów jakie zgarniał jakoś mi nie leżała. Słowem: wariant raczej nie dla mnie. Może jeszcze kiedyś spróbuję, ale teraz to chyba nie…

Ale kończąc już ten przydługi tekst: myślę, że Black Angel zasługuje na bardzo wysoką notę. Taką co oscyluje w granicach celującej. Pozostaje klasnąć brawo. Brawo.

Najbardziej lubię (mocna strona):
Fajny system wystawiania kart poza statkiem – tworzenie akcji nie tylko sobie, ale również innym graczom. Budowanie siatki technologicznej i odpalanie rzędami/kolumnami.

Najmniej lubię (słaba strona):
Zabieranie kości innym graczom.

Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa Rebel. Dzięki!