Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarz gry otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Rebel.
Info:
Autorzy: Matt Leacock, Rob Daviau
Polski wydawca: Rebel
Liczba graczy: 2-4
Czas gry: ~60 minut?
Ważne: Postaram się jak mogę, by nie zdradzić tego co oferuje kampania. Na zdjęciach uwieczniłem fragment z rozgrywki w Prologu – to warunki treningowe, rozgrzewka.

Zacznijmy może od tego,
że cały Sezon 0 wciągnąłem w coś około tydzień. A biorąc pod uwagę doświadczenia zebrane na przestrzeni wielu godzin zmagań z poprzednimi częściami Pandemic’a (przeszedłem oba), a także kooperacyjny charakter rozgrywki zdecydowałem się tym razem podjąć rękawicę w samotności. Grałem na 'dwie ręce’, sterując solo dwójką agentów przez całą kampanię.
Przycisnąłem, bo akurat było trochę wolnego czasu, ale co ważne, najzwyczajniej w świecie chciało mi się cisnąć. I to już po pierwszej partii. Z radością odkrywałem co też autorzy ukryli tym razem w kolejnych pudełkach czy paragrafach. Dodatkowo byłem bardzo ciekaw ile jeszcze da się wycisnąć ze znanej i mocno eksploatowanej od dawna mechaniki. Ile jeszcze wariantów, zmian da się wprowadzić do Pandemic’a? Każda kolejna wersja zdaje się zwiastować koniec bogatej serii, zamknięcie długiej historii tej pięknej klasyki. I choć na przestrzeni lat próbowałem różnych gier z tej 'rodziny’ (nie każda mnie zachwyciła) to trudno zaprzeczyć tezie, że gra, a właściwie trzon jej mechaniki, to system wybitny i w pewnym sensie nieśmiertelny.



Sezon 0 wyraźnie pokazał mi, że jeszcze nie czas grzebać Pandemic’a. Okazało się, że zastosowane rozwiązania czynią z trzeciej części tytuł nie tylko wciągający, ale też do pewnego stopnia trudny w opanowaniu i obfitujący w równie trudne wybory do podjęcia. Kombinowania jest tu ogrom. Szczególnie w późniejszych fazach kampanii, gdy dokopiemy się do nowych elementów i zasad. Obrano dość mocno 'gamerski’ kierunek – niejednokrotnie przychodziło dłużej i głębiej namyślić się zarówno nad krótką taktyką jak i całą strategią na daną partię.
Pochwały 'zerówki’ rozpocznijmy od tzw. paszportów. Przypisuje się je do postaci, a więc tworzymy Agenta i przygotowujemy mu alias. Na początku jeden, ale książeczka ma miejsce na trzy. Każdy alias będziemy budować (za pomocą naklejek i z użyciem zdrapek) dodając mu jakieś przydatne cechy, ale również obarczając karami, których negatywne działanie zwiąże nam nieco ręce podczas zabawy. Na tym etapie jest nie tylko frajda z personalizacji wybranego bohatera. To też mocna strona Pandemic’a podczas rozgrywania kampanii – używanie aliasów, wykorzystywanie silnych oraz omijanie słabych stron naszego Agenta wciąga, cieszy, a czasami nawet frustruje. Finalnie jest jednak super przyjemnym doświadczeniem, bardzo mi się podoba. Wiele zależy tu od tego jak skonstruujemy postać i jak będziemy ją prowadzić.
Na plus nie mogę nie zaliczyć oczywiście klimatu, którym gra ocieka od początku do samiuśkiego końca. Nie jest żadną tajemnicą, że okres Zimnej Wojny nie rozpala mnie do czerwoności – celniej będzie gdy napiszę, że ten okres czasu jest mi z grubsza obojętny – coś tam o nim wiem i tyle. Jednak tutaj fabułę i mechanikę zaprojektowano i spleciono na tyle dobrze, że z chęcią chłonąłem to co gra oferowała… Wcielenie się w Agenta, przygotowywanie drużyn, likwidowanie innych agentów, poszukiwanie celów… tak, od tej strony Pandemic daje radę i może się podobać… ale. Ale zaznaczam też, że od strony fabularnej nie dzieje się tu AŻ tak dużo. Są zwroty akcji, są ciekawe wydarzenia, ale całość nie jest tak zachwycająca i zaskakująca jak miało to miejsce w częściach poprzednich. W skrócie: historia jest spoko, może się podobać, zgrywa się z klimatem przez co odbiór jest jak najbardziej pozytywny, ale cała historia nie zwala z nóg.



Poziom trudności wahał się dość mocno. Jedne miesiące wydawały się bardzo proste do przejścia (i wygrania w pełni – zrobienie wszystkich zadań to sukces, zaliczenie jest wtedy gdy jedno się nam nie uda) inne zaś od samego początku wyglądały na ekstremalnie ciężkie do wygrania za pierwszym podejściem. I chociaż ostatecznie udało się skończyć całą kampanię z myślę całkiem niezłym wynikiem, bo całkowitą porażkę poniosłem zaledwie dwa razy, to niejednokrotnie musiałem się ostro napocić, by dopisać kolejny sukces do listy.
I to jest zaleta Pandemic’a – że potrafi stawiać przed graczem wyzwanie, ewidentnie zmusza do wytężenia szarych komórek i szukania sposobu na pokonanie stale rzucanych przeciwności. I tylko czasami drażni, gdy zdasz sobie sprawę, że otarcie się o przegraną (lub faktycznie przegranie) w tej konkretnej rozgrywce było dziełem… przypadku. Dla gry spore znacznie ma bowiem losowość, którą od jakiegoś już czasu staram się nieco okiełznać korzystając z kartki papieru i długopisu. Zapisuję część informacji dzięki czemu czuję się o niebo lepiej, pewniej. Wiem, że bez tego nie miałbym większych szans na zadowalający rezultat.
Cieszą również takie drobiazgi jak incydenty, czyli efekty, które mogą zostać wywołane w konsekwencji nie ogarnięcia wrogich agentów na planszy. Są oczywiście negatywnymi zdarzeniami i potrafią sporo napsuć (chociaż nierzadko nie robią… nic złego). Mogą być nawet powodem przegrania partii. To jedno z rozwiązań, które różni Sezon 0 od poprzednich i… sprawdza się całkiem nieźle. Poza tym jest też akcja składania drużyny, które są super przydatne choćby przy likwidowaniu wrogich agentów. To też nowość i też fajna. W miarę postępu kampanii pojawią się jeszcze inne ciekawostki, ale o nich pisał tutaj nie będę. W każdym razie – większość przypadła mi do gustu, a jeśli nie, to nie na tyle, by z tego powodu rozpaczać. Tak, nowinki wprowadzone do Sezonu zero wychodzą w mojej opinii tytułowi na dobre.



Podsumowanie:
Czy nowa odsłona Pandemic’a mi się podoba? Tak. Czy bardziej niż Sezon Pierwszy i Drugi? To zależy jak na to spojrzeć. Jeżeli oceniać ze względu na fabułę – to będzie to raczej najsłabsza z wymienionej trójki. Jeżeli od strony mechaniki i ogólnych wrażeń z grania – pewnie najlepsza, chociaż nie da się ukryć, że pewne drobiazgi z Dwójki były baaardzo, bardzo fajne. Bardzo ciężko wskazać wygranego z tego zestawienia, ale pytanie czy w ogóle jest sens? Jeżeli ktoś zapytałby mnie od czego powinien zacząć: Sezon 1,2 czy 0 to pewnie nie wskazałbym tego ostatniego. Gdybym ktoś pytał, czy w ogóle warto grać we wszystkie części, czy może wybrać tylko jedną to… chyba 'zerówka’ najmniej łączy się z poprzedniczkami, a przynajmniej takie odniosłem wrażenie.
Koniec końców Pandemic Legacy Sezon 0 oceniam bardzo dobrze. Nie czuje się wyjątkowo zaskoczony historią czy zaprezentowanymi rozwiązaniami. Nie czuję też, by gra była wielce przełomowa i wyjątkowa. Nie zmienia to jednak faktu, że z dziką chęcią wracałem do stołu, by wieczorami cisnąć kampanię do późnych godzin nocnych. Wciągnąłem się i ani przez chwilę nie nudziłem aż do samego finału. Sezon 0, podobnie jak poprzedniczki, ma w sobie to 'coś’ i mimo upływu lat i pojawiających się w mej głowie wątpliwości czy jeszcze długo będzie owo 'coś’ mieć… na dziś nie mogę mu tego odmówić – starzeje się… a może raczej jeszcze dorasta w wyśmienitej kondycji.


Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa Rebel. Dzięki!