Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarze zeszytów (książkogier) otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Egmont.
Info 1 (Świat Wirtualny):
Autorzy: Pa Ming Chiu, Laurence Grenier (ilustracje: Dmitri Chappuis)
Polski wydawca: Egmont
Liczba graczy: 1
Info 2 (Sam w Salem):
Autor: Julien Mindel
Polski wydawca: Egmont
Liczba graczy: 1
Doświadczenie z książkogrami (coś jakby mix paragrafówki z rozwiązywaniem łamigłówek) mam niewielkie. Właściwie to prawie żadne. Przyszła jednak pora, by posmakować rozrywki w takiej oto formie. No i jestem. Żółtodziub w asyście dwóch zeszytów wypchanych zagadkami.
Zacząłem od Świata Wirtualnego, bo z wielu względów bliżej mi do jego ram niż bram Salem.
Pierwsza próba, prawie noc.
Ciemno. Cicho. Leżę na rogówce i rozmyślam.
Co… to… ma… być?
Nie mogę rozpykać jednej z pierwszych zagadek?? Totalnie zaskoczony, po dłuższej chwili zdecydowałem się odłożyć ŚW na bok i odpocząć do rana. Może wyspany, z jaśniejszym umysłem rozjadę tą, bądź co bądź, ciekawie zapowiadającą się przygodę. Przygodę w futurystycznym, bogatym w opisy, dialogi, moc barwnych obrazków oraz zdecydowanie nie oszczędnym w nawiązania do komputerowych gier retro świecie, o czym dogłębnie miałem przekonać się na kolejnych stronach zeszytu. Wyprawa w odmęty świata Virtual Reality, którego oprogramowanie nieco wymknęło się spod kontroli twórców (może nie nieco, sporo ludzi zostało zamkniętych w środku…) brzmi całkiem, całkiem…
Okazało się jednak, że druga próba – znów niespecjalnie długa – zakończyła się podobnie, czytaj: porażką. Zwątpiłem więc, bo cóż to ma być, kompletnie nie kumam o co tu chodzi i jak mam zrobić ten pierwszy krok? Żeby tak na start dać mur nie do przejścia? A co będzie później? Eh… Znów odłożyłem i tym razem dałem sobie na wstrzymanie na znacznie dłużej.
Gdzieś tam po drodze zerkałem jeszcze na kartki Wirtualnego Świata, ale tak na poważnie wróciłem po bardzo głębokim oddechu. Tym razem nie byłem sam. I tym razem się udało. Chwilę nam zeszło, ale ruszyliśmy do przodu i wreszcie sięgnęliśmy głębiej. Nie ukrywam jednak, że nie skończyliśmy całości za jednym posiedzeniem. Później z doskoku pokonywałem kolejne stopnie historii, by ostatecznie dobrnąć do końca po grubo, grubo, gruuubo dłuższym czasie niż podany na okładce.
W tym przydługim wstępie podsuwam Ci drogi Czytelniku dwie z mojego punktu widzenia istotne kwestie. Po pierwsze: czas na przejście całej przygody. Tak, wiem, każdy może poradzić sobie z tym inaczej, pewnie wielu nie będzie mieć tylu problemów co ja… ale trudno uwierzyć w to, by całość dało się przelecieć w te około trzy godzinki… w pięć – to już prędzej. No chyba, że ktoś namiętnie sięgał będzie do rozwiązań i zamiast głowić się nad jakąś stroną, po prostu sprawdzi sobie wynik, by szybko przejść dalej.
Po drugie: poziom trudności. Odniosłem wrażenie, że Świat Wirtualny ma bardzo duży rozstrzał jeżeli chodzi o poziom skomplikowania łamigłówek. Jedne wydały mi się super ekstra proste, inne zaś, piekielnie ciężkie. Rwana płynność powodowała, że nie zawsze chciało się brnąć dalej, nawet jeżeli w danej chwili miałem więcej wolnego czasu. Ale cóż, to oczywiście znów kwestia indywidualna.
Co dalej? Fabuła. Początek był obiecujący, krótko później czar prysł. Dialogi nie porwały, postaci też jakoś specjalnie nie zauroczyły. Nawet ściany tekstu przeplatane nawiązaniami do ogrywanych za dzieciaka gier i uzupełnione ilustracjami nie zmieniły tego stanu rzeczy. Nie jest źle, ale do dobrego sporo zabrakło. Czyta się lekko, szybko, bez większego 'uczucia’.
Ale nie zrozumcie mnie źle, to nie tak, że gra jest kiepska. Łamigówki są w większości fajne, naprawdę dają radę. Uważam, i potwierdziło się tak też w przypadku Salem, że w gruncie rzeczy dostajemy przyjemną formę rozrywki. Nie rewelacyjną, bo nic oszałamiającego tu nie znalazłem, ale na tyle solidną i na tyle wciągającą, by cieszyć się przeprawą przez kolejne strony. Tyle tylko, że może nie dla fabuły, a bardziej dla gimnastyki umysłu, którą można bez trudu rozbić na wiele małych zrywów, zamiast kończyć grę za jednym posiedzeniem.
No dobra, a co z zeszytem Sam w Salem? Zebrawszy doświadczenie w cyfrowym świecie ŚW zabrałem się za odkrywanie historii o magii i czarownicach. Żeby tradycji stało się za dość znów złapałem przycinkę na starcie. Tym razem jednak, po licznych próbach zdecydował się zerknąć w podpowiedzi. Chciałem zrobić grę w jeden dzień, nie ma opcji, by znowu bujać się tygodniami. Tym sposobem przebrnąłem dalej i… tak, rozpykałem ją jeszcze przed spaniem.
Nie jestem pewien z czego to wynika – być może z rodzaju łamigłówek, spośród których część była podobna do tych z ŚW, część zaś zupełnie do nich nie podobna, ale łatwiejsza… albo raczej – bardziej przystępna. W każdym bądź razie poszło gładko, z jednym tylko poważniejszym zgrzytem. Jakim? Ano takim, że źle umiejscowiony element grafiki nie pozwalał na rozwiązanie jednej z łamigłówek. Czy ten błąd trafił się tylko mnie? Nie wiem, ale oby tak.
Poza tym Sam w Salem prezentuje się ładniej – obrazki zdecydowanie bardziej mi się podobają, trzymają równy, spójny, klimatyczny styl. Fabuła też wydała się ciekawsza, a zastosowane rozwiązania wiążące ze sobą kolejne łamigłówki i prowadzące całą przygodę do przodu zdają się być zaprojektowane lepiej niż w przypadku ŚW. Wciąż czuło się nierówny poziom trudności, ale chyba nie do tego stopnia co poprzednio.
Sam w Salem jako całokształt oceniam ciut wyżej niż Świat Wirtualny. Z przyjemnością brnąłem do przodu, czytałem z większą uwagą, innymi słowy dużo bardziej ciekawiła mnie przedstawiona historia niż sprawiająca wrażenie zlepionej z różnych, oderwanych od siebie scenerii przygoda w VR. Prawdopodobnie moja opinia wynika też z faktu, iż Salem przemierzałem wiedząc mniej więcej czego się spodziewać, jaki rodzaj zagadek na mnie czeka, jak do nich podchodzić, gdzie w wirtualnym świecie takiego spojrzenia brakowało. Może również moje oczekiwania względem Świata były większe, bo komputery są jednak sporą częścią mojego życia codziennego.
Podsumowując więc: obie książkogry to w miarę solidna robota. Pomimo wrażenia bardzo nierównego poziomu trudności łamigłówek grało mi się nieźle, choć trudno taką formę rozrywki określić mianem wspaniałej. Jest jednak wystarczająco dobrze, by nie żałować spędzonego czasu.
Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa Egmont. Dzięki!