Imprezowo… Kragmortha!

Więcej zdjęć? Dodatkowy wpis znajdziesz tu: Look inside! – Kragmortha.

Są takie gry, które pomimo wszystkich swoich wad nadal mnie do siebie przyciągają. Nie twierdzę, że Kragmortha to zbiorowisko wad z jedynie delikatną pianką lukru. Wręcz przeciwnie, to kawał fajnej gry. Za dowód niech świadczy kilka akapitów moich przemyśleń. Co dokładnie mam na myśli i dlaczego, o tym poniżej.

Trochę prawdy:

Autorzy: Fabrizio Bonifacio, Riccardo Crosa, Massimiliano Enrico, Chiara Ferlito, Walter Obert
Polski wydawca:
Black Monk
Liczba graczy: (wersja podstawowa) 3-8
Czas gry:
~30 minut

O co chodzi?

Jeśli mógłbym podzielić, w rozrachunku ogólnym, zasady gier planszowych na te łatwe i te nie, to w pierwszą grupę wpakowałbym na pewno te z Kragmorthy. Nie ma tu nic skomplikowanego nad czym trzeba się głowić. Zwyczajnie gracze wybierają swoje kolorowe pionki, ustawiają odpowiednio planszę, tasują karty i zabawę czas zacząć. Celem gry jest nie zebrać więcej niż 3 kart tzw. Złowieszczego Spojrzenia, przy okazji gromadząc specjalne karty magicznych ksiąg. Gracze poruszają się po planszy z użyciem kart ruchu, standardowo od jednego do dwóch pól. I to właściwie tyle jeśli chodzi o akcje graczy. A jak uraczyć swoje Ja kartami Złowieszczych Spojrzeń? Trzeba „przypadkiem” trafić na pole Rigora Mortisa, którym gracze również mogą przemierzać planszę. Jeśli znajdą się na jednym polu razem… wtedy dzieją się ciekawe rzeczy.

Kragmortha1c

Daję lajki!

Dlaczego Pan tak dziwnie wygląda?

Rozpocznę od zalet i historyjki. Pierwszy raz z wycieczką po przybytku Rigora Mortisa miałem do czynienia w dzień Festiwalu Gramy 16 maja 2015. Nie czytałem wcześniej instrukcji jak to zwykle w moim przypadku bywa. Nie widziałem żadnej recenzji video ani nie-video. Poza nazwą i wyglądem pudełka nie wiedziałem nic. Zasiedliśmy przy stoliku, względnie z przodu sali, przy samej ścieżce dla spacerujących i zagraliśmy. Szybkie zapoznanie z instrukcją, rozdane karty i do boju. I tu, wracając do akapitu wyżej, czym są owe ciekawe rzeczy po spotkaniu z Mortisem. Jest to nic innego jak klątwy przydzielane graczom. I mam na myśli, realne klątwy. Zatem po kilku minutach gry jeden z nas siedział z kartą wsadzoną między szyję i bark.. i ręką za plecami. Ja musiałem trzymać otwarte usta, a towarzysz po lewej musiał trzymać zaciśnięte pięści. I tak przez całą rozgrywkę! Chyba nie muszę tłumaczyć jak idiotycznie wygląda człowiek na imprezie masowej z otwartymi ustami przez bite 30 minut, przy okazji próbujący mówić i przełykać ślinę. Powiedzmy, że zupełnie nie wyglądałem na swój wiek, ani tym bardziej iloraz inteligencji. Ale to nie mnie, chwała wszystkiemu czemukolwiek, zaczepił pięcioletni chłopiec z zapytaniem „czemu jest Pan taki dziwny?”. Mi za to przypadł kopiec par oczu, przyglądający się rozdziawionej aparycji. I tak siedząc wokół stołu, waląc łokciami w stół, krzycząc bzdurne hasła i trzymając karty w dziwacznych miejscach spędziliśmy wesołe popołudnie. Nasuwa się więc pytanie – czy to plus? Nie wiem, a czemu nie?

Miodny fun

W prostym ujęciu, Kragmortha generuje towarzyską, imprezową radochę w czystej postaci. Atmosfera podczas spotkania ze znajomymi przy planszy jest przepełniona pomieszaniem nienawiści i szczerego uśmiechu. Z jednej strony zmuszeni do stania na jednej nodze chcemy by rywal jak najszybciej odpokutował, najlepiej po stokroć, a z drugiej jednak odbywanie kar przez nas samych jest… super? Muszę przyznać, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, że przy każdej partii po cichu czekałem, aż padnie na mnie losowanie karty Złowieszczego Spojrzenia. Sam nie wiem dlaczego, bo kto przy zdrowych zmysłach chciałby uderzać łokciem co turę o blat, albo trzymać kartę pod pachą? Pomijając już fakt wątpliwej przyjemności późniejszego macania takiego wilgotnego kartonika… Bądź co bądź, z niewyjaśnionych przyczyn byłem intensywnie wesoły spełniając wymogi, tych niekoniecznie negatywnych, kart Kragmorthy.

 Szybko, sprawnie, wspólnie, ładnie

Poganiać z Rigorem Mortisem po bibliotece można teoretycznie z każdym o odpowiednim nastawieniu. Wystarczy drobna chęć do wygłupów oraz chwila wolnego czasu i już mamy gotową receptą na fajną zabawę. Natomiast z mojego doświadczenia wynika, że w gronie bliskich znajomych i przyjaciół grać będzie się najswobodniej. Co do „wydolności” tytułu, w Kragmorthę gra się szybko i sprawnie, właściwie w każdym możliwym składzie osobowym. Nie ma tu miejsca na długie rozmyślania i skomplikowane taktyczne posunięcia. Gramy by uwalić kolegów albo siebie samych, jeśli sprawia nam to sadoprzyjemność. Raz dwa i po akcjach, a po krótkiej chwili i po grze, potem tasujemy karty i partię można zacząć od początku.  Co więcej nie zdarzyło mi się jeszcze, bym nie zagrał natychmiastowego rewanżu. Zatem choć w założeniu gra jest krótka, to zapewne przy planszy spędzimy więcej czasu.

Atrakcyjna dla oka oprawa graficzna dobrze pasuje do charakteru Kragmorthy, a tym bardziej do kategorii gry imprezowo-rodzinnej. A będąc właśnie przy gatunku nie sposób nie zaznaczyć po raz wtóry, że spośród konkurencji zdecydowanie się wyróżnia. Ciekawe połączenie prostego mechanizmu ruchu i zbierania umiejętności z potencjalnymi wygłupami dało świetny smakołyk na lekkie, grupowe spotkania.

Kragmortha1a

Cóż jest nie tak?

Kondycja – brak

Stanie na jednej nodze nie należy do spraw szczególnie bolesnych czy uciążliwych. Tak samo trzymanie zaciśniętych pięści. W końcu bokserzy robią to cały czas. Ale ja nie jestem bokserem, ani tym bardziej bocianem. Jeśli za wadę można uznać zmęczenie spowodowane dobrą zabawą i delikatnym wysiłkiem fizycznym, to jest to właśnie drobny minus Kragmorthy. Muszę przyznać, nie spodziewałem się tego, że gdy wykonywać powyższe czynności z zegarkiem w ręku przez około 30 minut to… pot może skroplić się na czole. I choć nie widzę nic złego w lekkich ćwiczeniach fizycznych, to jednak jestem w stanie zrozumieć wszystkich tych, którzy przedkładają kanapę ponad ruchliwość. Niby można się poddać, ale przecież kim jesteś? Jesteś.. zwycięzcą?

Laminarka

Wielu z nas, współczesnych graczy, często pozbywa się grubych dolarów, by maksymalnie upiększyć i zabezpieczyć swoje ukochane kartonowe zabawki. Oczywiście należę do właśnie tego zacnego grona i również wydaję swoje oszczędności na teoretycznie zbędne dodatki. Wszystkie elementy spakowane mam w woreczki, koszulki i inne fiu bździu. Po co? Sam zadałem sobie to pytanie wielokrotnie. Najczęściej usprawiedliwiam się przed sobą hasłem „może kiedyś to sprzedam… a może moje dzieci zechcą zagrać…”. Oczywiście to bzdury i na dobrą sprawę mógłbym oszczędzić sporo złota na niepotrzebnym wydatku. Jednak w przypadku Kragmorthy muszę postawić wyraźną tezę. Jeśli kiedykolwiek będę posiadał swój egzemplarz, pierwsze kroki skieruję do punktu, gdzie zalaminują mi wszystkie karty. I to nie z powodu słabego wykonania, a raczej dlatego, że… spróbujcie trzymać papierową kartę pod pachą, w lipcowy upalny dzień. W samo południe. W podkoszulce. Stojąc na jednej nodze. W pokoju bez klimatyzacji. Itd. Chyba nie muszę specjalnie obrazować, co z taką kartą stanie się po 15 minutach symbiozy z człowiekiem. I nawet jeśli za pierwszym razem przetrwa w dość dobrym stanie, to dajcie jej kilka szans, a szybko ulegnie zniszczeniu. Nic w tym dziwnego, to tylko delikatny przedmiot. Zatem dodatkowe zabezpieczenie. Polecam.

Powtarzalność

W związku z małą liczbą możliwych akcji do wykonania oraz ograniczoną liczbą kart gra po pewnym czasie może stać się monotonna. Może nie po dziesiątej czy dwudziestej rozgrywce, ale jednak – w którymś momencie może okazać się, że karty Złowieszczych Spojrzeń nie zaskakują już tak jak na początku, a chodzenie i przepychanie się na planszy przestaje wystarczać. Taka sytuacja pojawia się często wcześniej czy później w wielu grach, Kragmortha nie jest wyjątkiem. Być może, gdyby nieco bardziej rozwinąć niektóre elementy, choćby występujące w grze specjalne żetony teleportacji (pozwalają np. zdobywać karty ksiąg czy pułapek) tytuł byłby trochę bardziej urozmaicony. Generalnie jednak nie kwalifikowałbym opisanego problemu jako specjalnie znaczący. Odpowiednie nastawienie pozwala na dobrą zabawę z Rigorem Mortisem przez bardzo długi czas, nawet jeśli grę znamy od podszewki. To w końcu gra o charakterze imprezowym, nastawiona na proste rozwiązania i szybką zabawę.

Kragmortha1e

 Werdykt:

Niech nie zmylą Was dość skromnie opisane zalety Kragmorthy. W kategorii gier imprezowych i familijnych wrzuciłbym ją pomiędzy ścisłą czołówkę. Bardzo cenię sobie rozwiązanie kart Złowieszczych Spojrzeń. To świetny element, pewnie najfajniejszy z całej gry, tworzący z niej planszówkę nie tylko ciekawą, ale i innowacyjną. Ciężko mi przypomnieć sobie tytuł, który wykorzystuje podobny system równie sprawnie. W gronie większym czy mniejszym zabawa jest płynna i przede wszystkim głośna oraz wesoła. Oczywiście na początku, trzeba przełamać cienką barierę delikatnego wstydu, a później zostaje już czysta mieszanka śmiechu i łez radości.

Szybkie dwa:

Czy ma sens modyfikacja zasad w celu „usprawnienia” rozgrywki?

Raz się na to zgodziłem. By grać do 5 kart Złowieszczych Spojrzeń, zamiast do 4. Cóż mogę powiedzieć: siedzieć z przyklejonym czołem do stołu, z zaciśniętymi pięściami, z kartą pod pachą i zakazem mówienia niektórych słów… ultra zabawne :P.

Co o grze myśli moja dziewucha?

Kiedy usłyszała jak grałem w nią pierwszy raz, żałowała że nie było jej ze mną. Potem musiała przetrwać całą grę z wytkniętym językiem i… bawiła się świetne.

 Kragmortha1d

Jednym zdaniem:

Jeśli szukasz towarzyskiego tytułu, bądź czegoś do zabawy przy niedzielnym stole wraz z rodziną, jesteście gotowi do głośnych wygłupów, to Kragmortha będzie dobrym wyborem.