Pełno węży, i to kolorowych… o grze Cóatl

Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarz gry otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Portal Games.

Info:

Autorzy: Pascale Brassard, Etienne Dubois-Roy
Polski wydawca: Portal Games
Liczba graczy: 1-4
Czas gry: ~30-60 minut?

W skrócie i ogółem – o zasadach:

Zabawa w Cóatl polega na składaniu pierzastych węży (choć tak serio to po prostu plastik), za które zgarniamy punkty Prestiżu. Na ukończonego, pojedynczego węża składa się minimum jeden fragment Głowy, Ogona oraz Segment Ciała. Do takiego tworu dokłada się przynajmniej jedną kartę, która wskazuje ile punktów jest wart. W trakcie partii gracz może zmontować maksymalnie trzy Cóatle, na każdego przeznaczając maksymalnie pięć kart (cztery karty Proroctw + jedna karta Świątyni).

Tura gracza polega na rozegraniu jednej z trzech możliwych akcji. Są to:
Dobranie jednego (głowa/ogon) lub dwóch fragmentów (segmenty ciała) z planszy głównej i przeniesienie jego/ich na swoją planszę indywidualną.
Dobranie kart Proroctw – limit posiadanych kart na ręce to pięć, więc można dobrać od jednej do właśnie pięciu.
Złożenie/rozbudowanie swojego Cóatla/Cóatli – polega na dokładaniu elementów do już istniejących, nieukończonych węży lub rozpoczęcie nowego. W tym kroku możemy również dokładać karty do Cóatli, przy czym należy pilnować, by warunki punktowania zgadzały się z segmentami gada, czyli najpierw trzeba ułożyć odpowiednio segmenty, by móc zagrać kartę, nie odwrotnie.

Warunki punktowania wskazują co i w jakim układzie oraz ilości musi wystąpić w danym Cóatlu, by gracz dostał punkty. Czasami za kartę można uzyskać mniejszą lub większą nagrodę zależną od tego ile razy uda się nam wypełnić wskazany warunek.

Kart Świątyni, poza tym, że działają bardzo podobnie do Proroctw, nie zabiera się na rękę (poza jedną na początku gry oraz dzięki akcji specjalnej z żetonu Ofiary) – są dostępne dla wszystkich graczy do momentu, aż ktoś nie zapunktuje z użyciem jednej z nich dołączając ją do ukończonego węża (i tym sposobem odsłaniając kolejną).

W grze występują również żetony Ofiary – przypadają po trzy na gracza. Reprezentują akcje, które dostępne są dla każdego raz na grę kosztem nie wykonywania akcji standardowej. Pozwalają na:

wyciągnięcie z jednego z woreczków wybranych fragmentów węża (Głowa/Ogon/2 kawałki Ciała),
odrzucenie kart Proroctw dostępnych aktualnie dla graczy, wymiana na nowe i dopiero wtedy dobranie do ręki,
albo zabranie jednej z kart Świątyni do późniejszego użytku.

I to mniej więcej tyle. Po komplet reguł odsyłam oczywiście do instrukcji.

Wrażenia, refleksje, szczegóły:

Wykonanie:
Miodzio. Komponenty prezentują się świetnie, a całość zilustrowana jest wyśmienicie. Co do jakości nie mam zastrzeżeń. Generalnie rzecz biorąc nie mogę Cóatl odmówić urody. Począwszy od barwnego opakowania poprzez ładne karty czy przydatne woreczki, na klawej ich zawartości, czyli kawałkach węży kończąc. I to właśnie te ostatnie dają dodatkowy fun z zabawy, gdy można poskładać je sobie wczepiając jedne w drugie.

Czas rozgrywki:
Na początku przygody z Cóatlem, gdy jeszcze nie do końca ogarniamy co chcemy zrobić i jak może zdarzyć się, że zabawa trochę zwolni i będzie się przeciągać. Po pewnym czasie jednak da się rozgrywać ją sprawnie i dość szybko, szczególnie, że można przyspieszyć, choćby dzięki rozgrywaniu swoich ruchów w trakcie kończenia tury przez innego gracza. Tak czy siak – te trzydzieści minut do godziny podane na pudełku, to mniej więcej celne wyliczenie.

Klimat:
Ja zbytnio nie czułem, to dla mnie gra bliska kolorowego abstraktu. Pewnie jak ktoś orientuje się w tematyce będzie w stanie zaznać go kapkę więcej. Niemniej jednak zupełnie mi to nie przeszkadzało. No i fajnie się składa węże, o.

Regrywalność:
Spoko, dzięki solidnej talii kart Proroctw (wspartych kartami Świątyni) oraz losowości w dobieraniu fragmentów z worków otrzymujemy pokaźną dawkę zmienności co partię. Dodajmy do tego decyzje graczy, kombinowanie z układaniem segmentów węży i już, proszę bardzo, oto jest: niezła regrywalność.

Próg wejścia (przystępność):
Niski. Reguły da się wyjaśnić szybciutko, myślę, że tych kilka do może kilkunastu minut powinno spokojnie wystarczyć. Cóatl to gra w sam raz dla początkujących, choć nie da się ukryć, że zaawansowani gracze też mogą znaleźć w niej odpowiednią dawkę ciekawego główkowania – w sam raz na mały przerywnik między trudniejszymi tytułami. Warto mieć jednak na uwadze, iż pierwsza styczność z tytułem może okazać się nieco chaotyczna, przytłaczająca. Biorąc pod uwagę warunki punktowania, kolory, układy… idzie się w tym na chwilę pogubić (choć nie do przesady…).

Negatywna interakcja:
Podbieranie kart czy elementów to główne narzędzie interakcji z graczami. Jednak wydaje mi się, że dość ciężko śledzić poczynania przeciwników i skupiać się na zabieraniu im tego na co akurat mogą mieć chętkę. Rzadko spotykałem się z sytuacją, w której ktoś zabrał z premedytacją coś na co w danej chwili polowałem. Mocniejsze uczucie 'interakcji’ daje tu swego rodzaju forma wyścigu – kto pierwszy skończy swoje trzy węże i zbierze za to wystarczająco dużo punktów, by wygrać. Ewentualnie próby blokowania planszy z elementami Cóatli, czyli granie tak, by nie odświeżyć puli dostępnych segmentów dla przeciwnika – zmusić go do zrobienia tego za nas.

W każdym razie interakcję oceniam tu dobrze. Pasuje mi taka jaka jest.

Losowość:
Duża, choć biorąc pod uwagę poziom skomplikowania tytułu, czas potrzebny na rozegranie partii oraz mechanikę, zdaje egzamin na piątkę. Fajnie wpasowuje się w całość, nie miałem z nią większych problemów, nawet gdy miewałem trudności ze zdobyciem pożądanych kawałków do swojej układanki – gra się z tym co rzuca gra i stara wyciągnąć tyle ile się da.

Podsumowanie:

To było pozytywne doświadczenie. Przyjemna rozgrywka na przyjemnych kilkadziesiąt minut. Proste zasady, lekkostrawna zabawa i dużo pobudzającego, dającego smaczną frajdę myślenia. Układanie elementów, u podstaw wyjątkowo banalne, z lewej i prawej strony tworząc kolorowe ciągi okazało się zajęciem wciągającym, ciekawym, zupełnie odwrotnie niż mogło by się z początku wydawać. Ale, jak wspomniałem, spotkałem się z opinią, że w Cóatl jest dużo do ogarnięcia. Rynek z sześcioma odkrytymi kartami plus to co mamy na ręku, do tego dwie ogólnodostępne karty Świątyni (i jedna indywidualna, trzymana zakryta) to w jednym momencie, aż 14 informacji do wzięcia pod uwagę. Do tego mamy segmenty pierzastych węży – te na naszej planszy oraz na tej wspólnej, a także dodatkowo to co zbudowaliśmy do tej pory. Pomijam już, że gdybyśmy chcieli liczyć ile kawałków jakiegoś koloru jest jeszcze w ogóle dostępne – trzeba by zerknąć do rywali. Dlatego w sumie w ogóle mnie nie dziwi, że ktoś może poczuć się przytłoczony tym co w Cóatlu się dzieje.

Ale.

Ale coś mi się zdaje, iż jest to właściwie kwestia czasu, by wgryźć się w to wszystko i obstawiam, że krótko później (jedną, dwie partie) nabierze się wystarczającej płynności, ogrania, obeznania gry, by poczuć się tu jak ryba w wodzie. Bo w gruncie rzeczy to tytuł jak ulał dla początkujących, wystarczy tylko chwilkę z nim pobyć przy jednym stole.

Na dłuższą metę Cóatl daje radę. Owszem, gdy zdecydowałem się przycisnąć go mocniej, wyciągając na stół w krótkim czasie całkiem często, nie cieszył już tak jak z początku. Bo tak na dobrą sprawę nie oferuje bowiem nic nadzwyczajnego. W uproszczeniu są to po prostu cele do wypełnienia i składanie korzystnych układów. Karty Proroctw też nie buchają skomplikowaniem i różnorodnością – są proste i powtarzalne. Wydaje mi się więc, że lepszym pomysłem jest użytkować Cóatl’a rzadziej, z przerwami, niż męczyć go raz za razem.

Koniec końców mamy tu kawał przyjemnej planszówki, która, jestem przekonany, przyciągnie do siebie wielu odbiorców o różnych gustach. Nie chcę zwiastować, że to hit na miarę jednej z lepszych gier tego roku, ale solidności jej nie odmówię. To po prostu dobra gra jest, o.

Najbardziej lubię (mocna strona):
Fajne kombinowanie z kartami i segmentami – optymalizacja ruchów i punktowania z kart.

Najmniej lubię (słaba strona):
Trochę nudne pobieranie elementów z planszy głównej – bo zbyt powolne. Na dłuższą metę, przy zbyt częstym graniu zaczęło być ciut powtarzalnie.

Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa Portal Games. Dzięki!