Wrrrr…uuumm… recenzja Thunder Alley!

Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarz gry otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa GMT Games.

Dobra ścigałka to jest to. Od dłuższego czasu rozglądałem się za jakimś ciekawym tytułem o tematyce rajdowej. W końcu padło na Thunder Alley i nie żałuję. Świetna jazda!

Wrum. Wrum.

Info:

Autorzy: Jeff Horger, Carla Horger
Liczba graczy: 2-7
Czas gry: ~90-120 minut?

W skrócie i ogółem – o zasadach:

Każdy gracz prowadzi tu drużynę składającą się z kilku aut, którymi będzie się ścigać. Do wyboru są aż cztery tory (dwie plansze), a celem gry jest zgromadzenie większej liczby punktów niż rywale – w większości zdobywanych, a jakże, za zajęte na koniec zmagań pozycje. 
W trakcie pojedynczej rundy przyjdzie nam poruszać fury używając do tego kart. Spośród tych, które dobierzemy na rękę należy wybrać jedną, by przesunąć pojazd w wyznaczony sposób o określoną liczbę pól. Ruch często wiąże się z otrzymaniem uszkodzeń co jest ważną kwestią, bo zaniedbane auto (ponad trzy uszkodzenia) zwalnia, a bardzo zaniedbane (sześć) odpada z zawodów przy kolejnej aktywacji.

W Thunder Alley dostępne są cztery rodzaje ruchu. Nie będę się za bardzo nad tym rozwodził, ale napiszę, że jedziemy tylko do przodu, na boki, okazjonalnie po skosie w przód. Często występuje ciągnięcie lub pchanie innych maszyn (bywa, że połączonych samochodów jest dużo i śmiga za nami długi ich wężyk, przykład: Lead Movement: gdy go używamy i poruszamy swój pojazd, to te podłączone za nim podążają tą samą trasą – i to nie muszą być tylko nasze fury) i jest to nierzadko kluczowe dla rozgrywki – by zarządzać kartami, korzystać z możliwości jakie daje dana forma ruchu – np. pociągnąć za sobą odpowiednie samochody czy zepchnąć kogoś w tył lub do boku. Cześć kart dostarcza również specjalne zdolności – np. wspomniany już ruch po skosie, możliwość przepchnięcia się w szeregu, darmowy ruch itp. 

Występują tu również wydarzenia, które często powiązane są z uszkodzeniami aut i które mają znaczenie dla tego w jaki sposób może odbyć się zjazd na pobocze gdzie dokonujemy napraw. 

Ścigamy się określoną ilość okrążeń, zależnie od tego jaką trasę wybierzemy.

To mniej więcej tyle, po pełne zasady odsyłam do instrukcji.

Wrażenia, refleksje, szczegóły:

Wykonanie:
Szata graficzna nie oszałamia. Jest dość specyficzna – na planszach widać grafiki jakby rodem wyjęte z jakiejś leciwej już gry komputerowej. Pozostałe elementy wydają mi się zbyt uproszczone – jednolite tła, małe, niezłożone obrazki, ogólnie nic szczególnego. Z kartami jest ciut lepiej, chociaż tylko nieznacznie. Fajnie, że są przejrzyste co bardzo ułatwia rozgrywkę – podobnie zresztą jak tory czy arkusze drużyn.

Co do jakości wykonania, hm… nie licząc tego, że plansze torów są grube i solidne, to reszta średnio mi się podoba. Nie będę się rozpisywał, ale chyba najbardziej przeszkadzało mi to, że w grze spora część komponentów jest niewielkich rozmiarów, kształtem podobnych do siebie, więc łatwo coś zgubić, pomieszać, niezbyt to poręczne. Dodatkowo wspomniane już arkusze zespołów są bardzo cienkie, nietrudne do uszkodzenia.

Kiepsko też, że na planszach z trasami jest błąd w skrócie zasad działania ruchów. Szczęśliwie w pudełku z Thunder Alley znajdują się małe karteczki, które mają za zadanie problem ten rozwiązać.

Czas rozgrywki:
Zależy na jak wiele okrążeń się zdecydujemy i czy przypadkiem nie trafią się karty Event’ów, które przedwcześnie zakończą partię. Niemniej jednak gra się dynamicznie, bo schemat rozgrywki: ja gram kartę i poruszam pojazd, następny gracz to samo, później kolejny itd. nie pozostawia wiele miejsca na przestoje. Gra śmiga zatem szybciutko. 

Klimat:
Takie np. łączenie aut w ciągi powoduje, że w pierwszej chwili odnosi się wrażenie – hm… jakoś dziwnie, to chyba tak nie powinno działać…Ale gdy zgłębić temat to okazuje się, że Thunder Alley ma w sobie wiele sensu, a klimacik budowany jest nie tylko przez wygląd planszy czy komponenty. Jest odczuwalny na wielu płaszczyznach. No i gra dostarcza emocji przy nieustannej walce o dobre pozycje. Zatem owszem, jest tu dość klimatycznie.

Regrywalność:
Bardzo dobra. Akcja rozbija się o karty – to kiedy je zagramy, na jaki pojazd, co dostaniemy na rękę w danej rundzie. Ten silnik świetnie napędza i różnicuje partie. W odwodzie jest jeszcze opcja zmiany miejsca rajdu i karty Event’ów, dzięki czemu regrywalność zdecydowanie zyskuje.

Próg wejścia (przystępność):
Niski. Choć instrukcja na pierwszy rzut oka prezentuje się raczej surowo (gęsto zapisana, sporo podpunktów) to bardzo dobrze wyjaśnia reguły gry. A te są proste – chyba tylko raz miałem jakieś małe wątpliwości (odnośnie zjeżdżania na naprawę i żółtej flagi – co swoją drogą niezbyt mi się w grze podoba), ale poza tym jest spoko. Thunder Alley nie jest wymagającą planszówką, to raczej lekkie zmagania, które, o ile nie mamy problemu z językiem angielskim, nie powinny sprawić większych trudności.

Negatywna interakcja:
Znaczna. Wiele akcji z kart oraz możliwość poruszania całych ciągów pojazdów powoduje, że interakcja między graczami kwitnie w najlepsze. Nasze działania mają olbrzymi wpływ na to co dzieje się na trasie. I bardzo mi się taka forma podoba.

Losowość:
Duża. Zostawia wyraźny odcisk na tym co dzieje się na planszach Thunder Alley. Karty dyktują graczom warunki od początku zabawy aż do jej końca. Niemal wszystko zależy właśnie od tego co uda nam się dobrać. I tak, chciałbym mieć większą kontrolę nad przebiegiem partii, ale cóż, jest jak jest i musiałem się z tym pogodzić. Ostatecznie całość broni się, bo tytuł jest przyjemnie prosty i pomimo losowości nie traci na jakości – może się podobać.

Podsumowanie:

Świetna gra! Zanim po nią sięgnąłem poczytałem trochę i bardzo mnie zaciekawiła. I faktycznie okazała się spoko tytułem, wciągającym już od pierwszej rozgrywki. W gruncie rzeczy prosta mechanika poruszania daje radę – zmusza szare komórki do działania – jak tu wykombinować najbardziej optymalny ruch? Jak sprawnie wyminąć blok nieswoich pojazdów? A może pozostawić część drużyny z tyłu, żeby przeciwnicy musieli nas pociągnąć lub później sami skorzystamy z jakiejś sprytnej zdolności i dogonimy przodującą stawkę? Te i inne, podobne myśli krążyły w mej głowie grając w Thunder Alley. Chętnie ścigałem się tymi małymi autkami, wczuwałem, z uśmiechem na ustach rywalizowałem na różnych trasach dostarczonych w pudełku. Klawe to wyścigi, oj klawe.

I choć długie bloki maszyn przestawia się po planszach często mozolnie – bo jedną po drugiej, by zachować zgodny z zasadami porządek – nie psuje to zabawy – wręcz przeciwnie. No i ten dźwięk… dźwięk przesuwanych elementów po powierzchni toru jakoś przypomina mi tarcie opon o asfalt…

Zarządzanie eskadrą samochodów i mądre rozdysponowywanie kart, wykorzystywanie pozycji i atak w odpowiednim momencie działa dobrze, dostarcza odpowiednią porcję lekkostrawnych decyzji do rozpatrzenia. Chociaż instrukcja sprawia wrażenie, że oto leży przed nami gra skomplikowana – jestem innego zdania. Nie ma tu chyba nic trudnego do pojęcia, Thunder Alley jest dziełem przystępnym, o niskim progu wejścia. I dobrze.

Zapominając już o wyglądzie i wykonaniu – od tej strony gra nie zachwyca, choć nie jest z nią też bardzo źle – jest tu jeden element, który z początku niezbyt mi leżał. Na szczęście z biegiem czasu przywykłem do niego i przyznaję, że nieźle spełnia swoją rolę. Chodzi o żółtą flagę, którą znaleźć można na kartach Event’ów. Powoduje ona reset na trasie, czyli zsunięcie aut w jedną grupę, zgodnie z ich aktualną kolejnością w wyścigu. Zabija to efekt jaki robi wypracowana różnica między pojazdami – odjechałem, zrobiłem przewagę, teraz mnie gońcie. Ale z drugiej strony – ten kto prowadził, wciąż prowadzi, a rywalizacja o pozycję pozostaje zacięta, auta znowu stoją gęsto i można się zacząć przepychać.

Koniec końców rozgrywki w Thunder Alley bardzo mi się spodobały. Czerpałem z nich mnóstwo frajdy, cieszę się, że miałem okazję pograć w tą niewątpliwie solidną planszówkę. Jestem na tak. Bardzo dobra gra.

Najbardziej lubię (mocna strona):
Prosta mechanika, emocjonujące zmagania o pozycje, różne rodzaje ruchu.

Najmniej lubię (słaba strona):
Żółta resetująca flaga… pewnie też trochę wygląd i wykonanie.

Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa GMT Games. Dzięki!