Paluszek i główka to szko… Pandemic Lekarstwo!

Uwaga, ważne. Materiał reklamowy – egzemplarz gry otrzymałem bezzwrotnie od wydawnictwa Lacerta.

Więcej zdjęć? Dodatkowy wpis znajdziesz tu: Look inside! – Pandemic Lekarstwo.

Turl… turl… turl… kostki potoczyły się po blacie. Worek pełen sześciennego ciężaru zachrzęścił odważnie i obwieścił nadejście nowej tury. Zdecydowana ręka trafiła do jego wnętrza i wylosowała kolejną garść nadchodzących wydarzeń. Oczy powiodły za kolejnym rzutem, który rozbił kości o stół. Jakby zapominając o otaczających ją śmiałkach, imitacji sztabu kryzysowego i wyimaginowanej populacji, urojona epidemia żwawo powędrowała w świat, ciągnąc za sobą znaczniki postępu oraz zarazy. Ktoś cicho mruknął – chodźcie, czas na zabawę w lekarzy.

Metryczka:

Autor: Matt Leacock
Polski wydawca:
Lacerta
Liczba graczy: 2-5
Czas gry:
~30 minut

Reguły wystąp:

Pandemic Lekarstwo to kooperacyjna planszówka, która wrzuca nas do świata stojącego u progu śmiercionośnej epidemii. Wcielając się w potencjalnych bohaterów, będziemy mieli za zadanie wynaleźć serum na cztery niebezpieczne choroby i tym samym wygrać grę. Szyki mogą pokrzyżować nam kostki, których władza jest tu niepodważalna.

W trakcie rundy, gracze będą rzucać przez większość czasu. Najpierw turlając dla siebie, używając specjalnych sześcianów dla danej klasy postaci i wykonując różne akcje. Następnie zaś za bakterie, wirusy czy inne świństwa, niosące niemal samo nieszczęście. Podczas rozgrywki ważne będzie kontrolowanie dwóch torów wskazujących poziom zarażenia ludzkości oraz rozprzestrzeniania się epidemii. Za każdym razem, gdy na kostkach wypadnie znak biohazardu – chorzy mocniej chorują, zaraza migruje między kontynentami, a małe, zielone strzykawki należy przenieść bliżej końca wcześniej wspomnianych torów.

Do góry kostek dorzucono trochę kart z akcjami specjalnymi, by łatwiej żyło się graczom oraz dodano klasom zdolności indywidualne. Wspólnymi siłami, używając skromnych możliwości, ekipa będzie zwalczać zarazę i powoli ratować planetę…

pandemic3a

Pozytywnie:

Choróbcia, ale to proste

Przyciągnięty furą kolorowych elementów szybko przeczytałem instrukcję, przywdziałem biały t-shirt, dziewczynę zawinąłem w szlafrok i usiedliśmy do stołu. Gdzieś tam pomiędzy nami spoczął nerwowy maruder-sąsiad i we trójkę zaczęliśmy grać. Cóż trudnego może być w turlaniu kostkami? Faktycznie, w samym turlaniu niewiele, każdy głupi to potrafi. Ale gdy dodać do tego złośliwość losu i parę stron reguł, okazuje się, że uśmiech na ustach ustępuje miejsca rozwadze i gorączkowej kalkulacji. Jak to rozumieć? Już tłumaczę.

Zasady są proste, można wyjaśnić je w kilka minut i rzucić instrukcję w niepamięć. W związku z czym, próg wejścia, czy bardziej wyszukanie: asymilacja świeżaków, to rzecz banalna. W oka mgnieniu przyswoimy dostępne akcje i metodę działania planszówki. Lecz nie bądźcie zdziwieni, gdy okażę się, że schody dopiero się zaczną. Choć gra szczupła w reguły, stawia przed odbiorcą całkiem wysokie wymagania. Ciągle narastający poziom zagrożenia i wielka niewiadoma – co przyniesie kolejny dociąg i rzut – zmuszają do sporej koncentracji. Niech nie zmyli Was krótki, przewidywany czas rozgrywki. Te kilkadziesiąt minut to stała obserwacja i liczenie – jak wiele i jak szybko uda się zrobić. A to, w gruncie rzeczy jest… bardzo fajne! Kooperacja w dobrym towarzystwie i móżdżenie średniego kalibru to czysta przyjemność. Okiełznanie kości chorób, zarządzanie pulą swoich własnych sześcianów i ogarnięcie ekipy żądnych bohaterskiego czynu (haha?) ludzi to bułka z masłem. Całościowo: baaardzo miło i wciągająco.

Aaaa… psik

Mało planszy, brak wstawek fabularnych, brak kart wydarzeń, brak historyjki w instrukcji. Czy gdzieś w Lekarstwie da się odszukać choć trochę klimatu? Sądzę, że… tak. Rozkładanie kolorowych kostek, przesuwanie ich z kontynentu na kontynent oraz kilka plansz badaczy wraz z całą ich unikalnością, o dziwo buduje napięcie i sprawia, że czujemy jak zagrożenie rośnie nam przed oczami. Oczywiście, ciężko porównywać to do gier fabularyzowanych, jak choćby Robinson Crusoe, czy Posiadłość Szaleństwa, jednak turlanie to tu, to tam i fruwanie pionkami z miejsca na miejsce wcale nie jest suche tematycznie. To inny rodzaj klimatu, taki stricte Pandemicowy, ale wciąż obecny i jak najbardziej odczuwalny. A piszę to z praktycznie zerowym doświadczeniem z planszowej wersji Pandemica. Choć to tylko kostki i tylko kilka prosty akcji, jednak zmaganie z czasem i nieprzewidywalną zarazą – czuć, a już szczególnie mocno, w gronie zaangażowanych znajomych.

pandemic1aa

I jeszcze kilka różnych…

Z zegarkiem w ręku.

Czas. Na filmowych produkcjach mówią, że nie ma czasu do stracenia. Cokolwiek to znaczy, często idzie w parze z ogólnym kataklizmem i innymi pierdołami. Jak przystało na porządną plagę Pandemic gotów załatwić nas w około trzydzieści minut. Stawiając opór, czas ten może się przedłużyć, lecz raczej nie powyżej godziny. I dobrze, wolę opcję – szybko i bezboleśnie. Ogólnie, Pandemic Lekarstwo to gra jest dynamiczna, w której ciągle coś się dzieje, nie czekamy długo na swój ruch, a zmaganie w drużynie powoduje, że nie mamy czasu się nudzić. Minuty spędzone przy stole, jeśli tylko bierzemy w nich czynny udział, powinny zwrócić nam całkiem niezłą dawkę przyjemności.

Lustereczko, powiedz przecie…

Co tu dużo mówić, komplet kolorowej drobnicy, błyszczące ranty kości, solidne planszetki i karty prezentują się świetnie. Trochę brakuje jednego, centralnego i spójnego środka – przykładowo dużej mapy świata. Czy to źle? Wcale nie. W jej miejsce pojawiły się okrągłe, pomniejsze elementy, które dzięki wysokiej jakości, aż przyjemnie trzyma się w dłoniach. Osobiście wolę taką miniaturyzację choćby dlatego, że na dobrą sprawę swobodnie mogę zapakować całe pudło w worek na kostki i traktować jak kieszonkową wersję Pandemic. Bo czemu nie? Jeśli najdzie mnie ochota na pełnowymiarowy armaggeddon, sięgnę sobie po pierwszą edycję.

Negatywnie:

Tu Cię mam!

Przypadek, fatum, czy ślepy traf? Pechowy rzut, czy łut szczęścia? Losując z ciemnej otchłani sakwy i rozbijając kostki o blat nigdy nie wiemy co się przydarzy. Na dobrą sprawę, to nawet podobne do prawdziwej zarazy. Nigdy nie wiesz, czy starsza pani stojąca przed Tobą po bułki, w skrytości ducha i z sadystyczną ochotą, nie zamierza za chwilę kichnąć? Nigdy nie wiesz gdzie czai się prawdziwe niebezpieczeństwo! Dlatego chusteczki zawsze warto mieć pod ręką, o tak. A bardziej serio? Pandemic Lekarstwo, owszem posiada kilka narzędzi do kontroli losowości, jednak szanse na jej ujarzmienie są minimalne. Nie wiem, czy takie było pierwotne założenie, wiem natomiast, że trochę pecha może w trakcie jednej tury wywrócić sytuację do góry nogami. Z pozornie spokojnych wydarzeń przechodzimy do faktycznej pandemii. A mówimy tu o ludziach! Wyimaginowanych, ale ciągle ludziach. Ktoś im przecież musi pomóc!

PS: Bywa różnie, ale skrajnie losowo nie jest znowu tak często. To sporadyczne sytuacje. Co nie zmienia faktu, że kostki potrafią solidnie narozrabiać, toteż maruderzy – strzeżcie się.

pandemic2aa

Tadam:

A więc! Nie miałem przyjemności obcować zbyt długo ze zwykłym Pandemic’iem. Z tym głośnym i obecnie bardzo popularnym w wersji Legacy – też nie. Szczątki wspomnień, które aktualnie jeszcze pamiętam, to ciągłe zdziwienie: skąd pojawiają się te wszystkie znaczki zarazy i dlaczego były tak trudne do wyleczenia!? I to samo, bliźniacze skojarzenia, pojawiło się przy wersji kościanej. Ah, jak przyjemnie poturlać wespół ze znajomymi. Do czasu, gdy okazuje się, że sześcianów jest trochę za dużo… i co turę pojawia się więcej. Sytuacja lubi wymknąć się spod kontroli i zaskoczyć w najmniej odpowiednim momencie. Co prawda, bywa, że Lekarstwo przełykam gładko i szybko. Jednak nie zawsze, czasami raczy mnie trudnym, acz bardzo przyjemnym wyzwaniem. I bardzo to sobie cenię. Przy nieskomplikowanych zasadach i krótkim czasie rozgrywki, kształtuje się planszówka średniego kalibru, wspaniała na towarzyskie spotkanie – z początkującymi i zaawansowanymi graczami. I choć wypaczyć ją może domorosły lider, sterujący poczynaniami kolegów, to wciąż świetna gra, nawet przy pasywnym podążaniu za samozwańczym dowódcą. Jest coś ciekawego i absorbującego w turlaniu kolorowymi kostkami choroby i obserwowaniu postępującej pseudo-apokalipsy.

Jednym zdaniem:

Nieskomplikowana kooperacja, o magnetyzującej tematyce, posypana grubą warstwą kości z nutką szalonej losowości – średnio wymagająca, na szybką rozgrywkę.

Recenzja dokonana dzięki uprzejmości wydawnictwa Lacerta. Dzięki!

Mahalo.

Pamiętaj, zostawiając lajka łechtasz ego autora tekstu i zdjęć.